Jest to opowiadanie fantastyczne z elementami horroru. Młoda dziewczyna wyjeżdża ze znajomymi na biwak, jednak nie wszystko idzie po jej myśli. Spotyka ją zdrada, ma kontakt z nielegalnym kłusownictwem i czymś o wiele gorszym od śmierci. Czy uda jej się przeżyć? Czy tylko jej duszy?

Jeśli spodobało lub nie spodobało Ci się opowiadanie napisz o tym w komentarzu, dodaj bloga do swoich ulubionych albo po prostu powiedz znajomym, jeśli lubią takie klimaty. Za wszystko będę ogromnie wdzięczna :)

wtorek, 30 sierpnia 2016

6


- Jedzenie! - krzyknął Jarett przechodząc z domku na patio. Wypełnione reklamówki trzymał wysoko nad głową. Wszyscy wokół musieli zobaczyć jego trofea. Za nim pojawił się Velroy niosąc karton wypełniony po brzegi piwem. Ustawili prowiant na stole. Wayte przyniósł metalowe kijki, na których były już nadziane kiełbaski. Justin i Kyrstin przyszli ostatni. Dziewczyna ubrana w czerwony polar wesoło skakała koło chłopaka, przyciskając czarny, zwinięty materiał do piersi - moja bluza.
Wayte podszedł do mnie od tyłu i objął w talii. Pocałował delikatnie skórę mojej szyi, aż dostałam dreszczy, a po nich nastąpiło przyjemne ciepło.
- Zapomnijmy o tym co było, okej? – szepnął mi do ucha.
- Masz na myśli nas czy twoich dzisiejszych wybryków?
- Przestań już – zacisnął mocniej ręce, przyciągając mnie do siebie. – To chociaż po wycieczce porozmawiajmy o tym.
- Na to się prędzej zgodzę – odparła, wciąż obserwując las.
- Na co się tak wpatrujesz? - spytał kierując wzrok na drzewa.
- Coś tam trzeszczało, a potem usłyszałam…
- Komu piwa!? - zagłuszył mnie Justin. Odpowiedziały mu pozytywne okrzyki. Wayte pociągnął mnie delikatnie za tors w kierunku stołu. Oderwałam w końcu oczy od lasu. Ruszyłam razem z chłopakiem do reszty towarzystwa.
Alkohol się lał, mięso się smażyło, muzyka głośno leciała w tle. Rozmowy i śmiechy niosły się ponad stół. Każdy korzystał z chwili. Kyri i Jarett tylko co chwile milkli przywarci do siebie ustami. Velroy, Justin i Wayte na okrągło znajdowali jakiś wspólny temat. Gdybym ich nie znała, pomyślałabym, że to starzy, dobrzy kumple. Dziwne, bo przecież dopiero co się poznali. Byli tak pochłonięci sobą i chmielowym napojem, że nie zauważyli, kiedy ostatnia porcja kiełbasek i karkówki zwęgliła się, a ognisko ledwo co się tliło. Jedynym źródłem światła była teraz okrągła tarcza księżyca.
Wstałam powoli i ruszyłam w kierunku paleniska. Ręka, którą Wayte mnie obejmował, bezwładnie opadła na ławkę. Zaraz potem sięgnął nią po otwieracz i otworzył każdemu z kolegów po kolejnym piwie. Widać, że bardzo przejął się moją nagłą zmianą miejsca. Wypili już tyle, że wątpię czyby nagły atak wściekłych dzików go poruszył.
- Lelila? - usłyszałam znajomy głos za placów. - Idziemy z Jarettem do sypialni, poradzisz sobie z nimi? – wskazała pijanych kolegów.
- Tak - odparłam i odprowadziłam wzrokiem przyjaciółkę z chłopakiem, aż do samych drzwi.
Kupka zebranych wcześniej patyków zdążyła się już skończyć. Gazety zostały, ale nimi raczej nie podtrzymam długo ognia. Jedyne co mi pozostało, to las...
Próbowałam zignorować to, co wcześniej słyszałam. Dźwięk łamanego drzewa na wiele sposobów można wytłumaczyć. Spróchniała gałąź pod swoim ciężarem oderwała się od drzewa i spadła. Leśniczy pilnował, żeby nikt podejrzany nie kręcił się po lesie. Chyba, że właśnie on był tym podejrzanym. Nie, to nie możliwe. Sarna mogła też w popłochu uderzyć w gałąź i ją złamać. Tylko, że coś musiała ją wystraszyć. Każda nadchodząca myśl była gorsza od drugiej.
Wycie... Nie przypominam sobie, żeby gdzieś w tych lasach żyły wilki. W grę mogły wchodzić jeszcze zdziczałe psy, ale wątpię, żeby podchodziły tak blisko ludzi. Tym bardziej teraz, kiedy narobiliśmy tyle hałasu, że chyba w samym Duluth nas słyszeli. Mogę w spokoju iść nazbierać patyków i nic mi się nie stanie. Nie będę też odchodzić zbyt daleko. Mam tylko nadzieję, że chłopcy za bardzo się nie spiją i usłyszą moje krzyki, jeśli coś by się stało.
Opuściłam patio i zbliżyłam się do granicy podwórka z lasem. Stawiałam stopy powoli i uważałam, żeby nie nadepnąć na coś. Zrobiłam jeszcze kilka kroków, po czym kucnęłam. Przeczesywałam podłoże wzrokiem i dłońmi. Zimne liście drażniły moje opuszki palców, powodując nieprzyjemne uczucie. Czułam, jakbym dotykała martwych zwłok.
Odrzuciłam szybko tą myśl. Skupiłam się na zbieraniu patyków w blasku księżyca. Jasne strumienia światła przedzierały się przez korony drzew i oświetlały ściółkę. Zebrałam pokaźny stosik suchych gałązek. Chwyciłam go dwiema dłońmi i niezgrabnie się podniosłam. Lekko się zachwiałam, ale szybko złapałam równowagę, by znów ją stracić.
Cofnęłam się w tył, upuszczając wszystkie drewienka. Poczułam za sobą wystający korzeń, ale za późno. Przewróciłam się i upadłam na tyłek. Próbowałam ratować się dłońmi, ale ból po pazurach i kłach Glorii nagle się odezwał. Miałam teraz gorsze zmartwienia, niż ociekające krwią rany zadane przez kotkę.
Jaśniały, jak dwie żółte lampki. Czujne oczy kierował wprost na mnie. Nie wyrażały strachu, gniewu czy zdenerwowania. Raczej ciekawość. Był w postawie stojącej na usztywnionych łapach. Ogon uniósł ku górze, tak samo jak uszy. Sierść na grzbiecie miał lekko zjeżoną. Pokazywał tym samym, że ma nade mną dominacje. Wyraźnie pamiętam, jak Avlord tłumaczył mi ich zachowanie.
Co on tu robił? W tych lasach nie powinno być wilków. Na pewno ktoś by je już zauważył. Chyba, że ten tu to samotnik. Odłączony lub wyrzucony z watahy.
Uniósł przednią łapę i postawił ją bliżej mnie.
Serce już wystarczająco mocno biło mi z przerażenia i ekscytacji. Kiedy jednak wilk zrobił ruch, moja pompka do krwi prawie wyskoczyła z piersi. W tym samym momencie zorientowałam się, że wystającym korzeniem była ułamana wielka gałąź od sąsiedniego drzewa. Nie była spróchniała.
Nigdy nie uciekaj - usłyszałam głos Alvorda w głowie. - One są, jak ludzie. Wystarczy tylko dobrze słuchać i obserwować. Nie rób gwałtownych ruchów. Pokaż mu, że ulegasz.
Powoli zniżyłam tors do ziemi. Wręcz na niej leżałam brzuchem. Wciąż utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Miał takie piękne, hipnotyzujące oczy.  Zwierzę rozszerzyło dziurki w nosie i łapczywie wciągnęło powietrze. Jego uszy przekręciły się nagle i cały spokój go opuścił.
Wilk nastroszył futro na całym grzbiecie. Uniósł wargi odsłaniając ostre i śnieżnobiałe kły. Wydobył się z nich groźny szczek połączony z gardłowym warknięciem. Ugiął się lekko na łapach, jakby gotował się do skoku. Co w takich sytuacjach radził Alvord? Nic!  Bo nigdy nam się nie zdarzyła taka sytuacja.
Zerwałam się nagle z miejsca, obróciłam i ruszyłam przed siebie. Wiedziałam, że zbyt wielkich szans nie mam. Zwierzę mogło dogonić mnie w kilka sekund i wbić ostre zęby w kark. Nie zaszłam jednak daleko, bo wpadłam wprost na pierś Wayte’a. Objął mnie ramionami i przycisnął mocno do siebie.
- Co ty wyprawiasz?! - wykrzyczał w moje włosy. Czuć było do niego spirytusem. Ledwo trzymał się na nogach, ale nie wypuszczał mnie z ramion. Cała się trzęsłam z emocji, a on próbował to opanować.
- Uciekaj! – próbowałam się wyszarpać. Za plecami rozbrzmiewały szczęknięcia i groźne warkoty. Wilk szalał ze wściekłości. Tylko dlaczego... Dlaczego jeszcze nas nie dopadł?
Powoli odwróciłam głowę. Zwierzę podskakiwało w powietrze, ale niewidzialna siła ściągała go na dół i szarpała w tył, za każdym razem, gdy próbował się zbliżyć. Z szarego pyska sączyła się gęsta, biała piana. Cały czas podskakiwał w naszą stronę i nieprzyjacielsko kłapał paszczą. Wyglądało to jakby dzieliła go od nas szklana szybka. Takowej jednak nie było. To co go powstrzymywało?
Blask księżyca odbił się od żyłki przywiązanej do drzewa. Drugi koniec był zaciśnięty na tylnej łapie wilka – cały we krwi.
- Wayte, co się dzieje? - spytałam lekko zdezorientowana.
- Co ci strzeliło, żeby samej tu przychodzić?! - potrząsnął mną, jakbym była lunatykiem i próbował mnie obudzić.
- Chciałam tylko zabierać gałązek, bo ognisko gasło! - tłumaczyłam się. Co chwila jednak zerkałam to na niego, to na wilka. Znajdował się za nami wielki basior, a Wayte zachowywał się, jakby go nie widział.
- Wiesz, jak się bałem o ciebie? W jednym momencie widziałem cię przy ognisku, a potem zniknęłaś!
- Jakbyś nie był zajęty kolegami, to byś wcześniej zauważył moje zniknięcie – opanował swój gniew i powoli przemówiłam do niego. – Trzeba mu pomóc – wskazałam na wilka. – Jest w pułapce. Nawet nie chce myśleć, jak musi cierpieć.
Wayte otworzył szeroko usta. Widziałam, że chciał na mnie nakrzyczeć. Powiedzieć, że jestem głupia, że naraziłam się na niebezpieczeństwo. Ale przecież nic się nie stało. Oprócz trzęsącego i spoconego ciała, jestem cała i zdrowa.
W końcu jednak nic nie powiedział. Nie zareagował na moje uwagi dotyczące stanu zdrowia wilka. Myślał nad czymś intensywnie, ale przerwało mu Pojawienie się Velroy’a. Chłopak zdecydowanym krokiem szedł w kierunku wilka ze strzelbą w ręku.
Nie. On nie może tego zrobić.
Chwyciłam Wayte’a za nadgarstki i próbowałam odsunąć jego ręce. Rany otworzyły się jeszcze bardziej, ale pomimo bólu nie puszczałam. Wayte również. Wiedział co chce zrobić. Zaczęłam się szarpać i wrzeszczeć.
- Velroy stój! Nie możesz go zabić! – krzyknęłam i zaczęłam dodatkowo kopać chłopaka.
- Wayte uciszą ją - nakazał surowo. Stanął na granicy skoku wilka. Zwierzę próbowało zaatakować, ale znowu zostało pociągnięte do tyłu. Kłapnął tylko zębiskami przed twarzą chłopaka i opluł go śliną. Wyraźnie go to zirytowało i przystawił strzelbę do oka.
- NIEE! - ryknęłam z rozpaczy. Zdarłam już doszczętnie gardło przez kłótnie z Wayte’m.
Velroy nacisnął spust i rozległ się huk strzału. Zwierzę żałośnie jęknęło i jego kolorowe ślepia zniknęły. Po chwili postać Velroy’a również zaczęła niknąć. Potem las, Wayte, aż w końcu wszystko zaszło mgłą i poczerniało. Mięśnie mi zwiotczały i osunęłam się w ramionach chłopaka.

1 komentarz:

  1. Zabić ich! Niech zginą! Kamieniem w nich!
    Co oni zrobili?! Nie lubię ich! Patrzyłam pozytywnie na postacie, ale to bezduszni, idioci, którzy nie mają za grosz rozsądku!
    Widać, tępoty umysłowe...
    Czekam na next i weny :(

    OdpowiedzUsuń