Wayte z piskiem opon odjechał z podjazdu. Chyba nie
udało mi się uśmierzyć jego gniewu. Wyjęłam telefon z kieszeni i odblokowałam.
Wskazywał piątą rano. Nie do wiary, że już godzina minęła. Nacisnęłam na
kontakt Justina i dałam zieloną słuchawkę. Pik, pik, pik, pik, pik. Nic.
Zadzwoniłam drugi raz, potem trzeci, piąty, dziesiąty… Nie mogłam tak w
nieskończoność dzwonić. To że zaspał było oczywistym faktem. Mógł chociaż
włączyć telefon. Muszę zabrać się do tego inaczej. Jeśli Wayte przyjedzie, a
Justin nie będzie gotowy, ta wycieczka nie zacznie się najlepiej.
Obeszłam dom od tyłu. Podeszłam do tylnych drzwi i
szarpnęłam za klamkę. Zamknięte. Przeszukałam doniczki, wycieraczkę i budę dla
psa. Helixowi się to zbytnio nie spodobało. W nagrodę pogłaskałam go za uchem i
zadowolony wrócił nadal spać. Kochany owczarek. Szkoda, że Justina nie mogłabym
tak szybko obudzić. Nagle przyszedł mi do głowy pomysł. Jego pokój znajduje się
na poddaszu. Wystarczy, że znajdę drabinę i zapukam w okno.
Pobiegłam do szopy i szybkim ruchem ją otworzyłam. To
był błąd. W ciemności pojaśniały malutkie, żółte punkciki. Usłyszałam ciche
syczenie i jasne kropki mignęły mi przed oczami. Na głowę wyskoczył mi szop. Wrzasnęłam i
starałam się go strącić. Jego ostre pazury wbiły mi się w skórkę i poczułam, jak
stróżki krwi spływają mi na twarz. Upadłam na kolana i chwyciłam go za szyje.
Jego cieniutkie, jak igiełki zęby powbijały mi się w dłonie. Zacieśniłam
uścisk. Szamotał się co raz bardziej, ale nie mogłam przestać. Kły przebiły mi
mięśnie, a pyszczek zwierzęcia zamykał się z każdą chwilą. Pod szorstkim futrem wyczułam kręgi szyjne.
Jedno szarpnięcie. Muszę, muszę, muszę!
Padł. Cała się trzęsłam. Podwinęłam koszulkę i
wytarłam twarz. Materiał był cały zakrwawiony. Głowa i pogryzione dłonie
pulsowały mi z bólu. Usiadłam na ziemi i przyciągnęłam kolana. Łzy mimowolnie
popłynęły po moich policzkach. Nie zauważyłam przez to, kiedy dokładnie w domu
zaczęło się świecić. Justin włączył lampę, którą oświetliła całe podwórko.
Podbiegł do mnie i z ostrym ślizgiem zatrzymał się. Kucnął i obejrzał z
niedowierzaniem moje rany, a potem przeniósł wzrok na szopa.
- Zabiorę cię do domu – powiedział łagodnie i wziął mnie na ręce. Jego
silne ramiona utuliły moje rozedrgane ciało. Miara podnoszenia się i opadania
jego klatki piersiowej pomagała mi. Przeniósł mnie przez próg i zaniósł do
salonu. Położył mnie na kanapie i pobiegł do łazienki. Przyniósł ręcznik,
gaziki, wodę utlenioną i plasterki. – Nie wierzę, że Gloria była do tego zdolna
– w głosie było wyraźne nie dowierzanie.
- Gloria?! – teraz to mnie zadziwił. – To nie był szop?
- Nie – odparł rozbawiony, ale zaraz posmutniał. – Było ciemno, mogłaś
się pomylić. Też jest… Znaczy była szara i puchata.
- Justin nie chciałam udusić ci kota – wymamrotałam przez łzy.
- Przecież ci mówiłem, że Jessi pogodziła się już z jego stratą.
Sądziliśmy, że uciekł, a ta mała bestia zadomowiła się w szopie – polał mi wodą
utlenioną po ranach na dłoniach. Syknęłam z bólu, ale nie poruszyłam się.
Przetarł je, nałożył jakąś maść, potem gaziki i zabandażował.
Siedzieliśmy w ciszy. Justin opatrywał mi głowę. Nie było tak źle, jak
sądziłam. Kocica zrobili kilka rys na mojej głowie, które szybko zasychały.
Strupy to w końcu nic wielkiego. Gorzej jednak z dłońmi. Całe mi spuchły i nie
mogłam ruszać palcami z bólu.
Nagle usłyszałam, jak telefon wibruje mi w kieszeni. Popatrzyliśmy na
siebie i równocześnie powiedzieliśmy:
- Wayte!
- Justin weź moją komórkę i napisz do niego, żeby sami pojechali.
- Oszalałaś! On mnie zabije.
- Wolisz, żeby zobaczył mnie z tym! – podniosłam dłonie do góry.
Westchnął zrezygnowany i wyciągnął mój telefon. Wpisał swoje imię od tyłu i
blokada zniknęła. Włączył rozmowę z Waytem i napisał:
Wayte kochanie, pojedź już z nimi
do rezerwatu. Okazało się, że Justin musi jechać do mamy do szpitala. Nie chce,
żeby potem sam jechał. Przyjedziemy potem autobusem. Mam nadzieję, że się nie
gniewasz.
Podsunął i telefon pod oczy.
- Może być?
- Daj jeszcze buziaczka na końcu – rozkazałam. Przewrócił oczami i wysłał
wiadomość. Teraz najgorsze. Czekanie na jego reakcje. Będzie wkurzony. Nie
zdziwię się jeśli wpadnie tu z zaciśniętymi pięściami i będzie żądał wyjaśnień.
Wayte na początku znajomości wydawał się łagodny i
troskliwy. Nawet jeśli kogoś nie znał, to pomagał. Natalie z mojej klasy miała
straszne problemy z matematyką. Leciała na samych jedynkach i dwójach, mogła
nie zdać do następnej klasy. Wtedy pojawił się on - chłopak z matematycznej
klasy usłyszał gdzieś, że ma problemy i sam z siebie zaoferował jej pomoc. Było
to bardzo miłe z jego strony. Każdą przerwę spędzali razem, zostawali po
lekcjach, żeby utrwalać poszczególne rzeczy. Raz nawet Natalie chwaliła mi się,
że zaprosił ją do domu. Była w siódmym niebie. Wayte strasznie jej się podobał.
Zawsze mówiła, że jedno spojrzenie tych zielonych oczu doprowadza ją do
szaleństwa. Jednak po korkach w jego domu coś się zmieniło.
Natalie nie chciała z nim gadać. Nie jadła z nim lunchu
i ogólnie wydała się smutna. Dziewczyny z klasy twierdziły, że może za bardzo
się przystawiała do niego i dał jej kosza. Kyri miała swoje zdanie na ten temat.
Sądziła, że Wayte to gej.
- Ty chyba żartujesz! – pisnęła Olivia. – Taki przystojniak gejem?
- Kochana, o to właśnie chodzi. Miły, zadbany, dobrze ubrany i wychowany.
Chłopcy w tym wieku, zazwyczaj się tak nie zachowują.
- Może on jest inny – powiedziałam zadowolona. Byłam wtedy w dość ciężkim
związku i ktoś taki, jak Wayte wydawał się aniołem.
- Widzicie! Lelila się ze mną zgadza – dumna, że ktoś ją poparł, Kyrstin
uniosła głowę niczym królowa.
- Nie o to mi… - nie dokończyłam, bo zatkała mi usta dłonią. Gadałyśmy
jeszcze długo o tym, ale mogłyśmy się tylko domyślać. Ktoś musiał z nią
porozmawiać. Wybór padł na naszą wszechwiedzącą Kyri. Była chyba nawet
szczęśliwa, że jej przypadło to zadanie. Pewność o odmiennej orientacji Wayte’a,
dodawała jej wigoru. Zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę Natalie.
Obserwowałyśmy ją, dopóki nie zniknęła za rogiem
korytarza. Przestałyśmy nawet rozmawiać. Z niecierpliwością czekałyśmy na
raport Kyri. Zadzwonił jednak dzwonek i musiałyśmy wrócić do klasy. Moja
przyjaciółka i Natalie przyszły dopiero po dziesięciu minutach. Dostały
oczywiście spóźnienia. Ukradkiem pochwyciłam nienawistne spojrzenie Nat.
Odwróciłam się od razu, o co jej chodzi? Kyri jej coś nagadała? A może to ma
związek z Waytem? Powiedział coś o mnie, co sprawiło
nagłą nienawiść koleżanki? Dał jej kosza, bo mu się spodobałam? Nie, przecież
się nawet nie znamy.
Po lekcji Kyrstin wyciągnęła mnie szybko z sali, zanim
reszta dziewczyn zdążyła się spakować. Ciągnęła mnie za rękę do samego
parkingu. Puściła dopiero, jak musiała otworzyć auto.
- Wsiadaj – rozkazała i otworzyła drzwi od strony kierowcy. Zrobiłam to
samo z drugiej strony. Zajęłam swoje miejsce i zapięłam pasy. Kyri wzięła kilka
głębokich oddechów i wlepiła we mnie swoje figlarne, zielone oczy.
- Podoba ci się Wayte? – walnęła prosto z mostu.
- Przecież go nie znam – odpowiedziałam. Mała iskierka nadziei przemknęła
przez moje myśli. Czyli jednak mu się podobam! Tętno mi przyśpieszyło. Nie z
podekscytowania, ze strachu. Jeśli Alvord się o tym dowie… Nawet nie chce
myśleć co by sobie zrobił. – Kyri! On dał jej kosza, bo mu się podobam, tak?
- Oczywiście, że tak – odparła. W głosie miała wyraźne zdziwienie, że
zadałam tak głupie pytanie. Musiałam się przecież upewnić. - Poprosił Natalie,
żeby was zapoznała. Powiedział też, że z nią łączy go tylko nauka. Możesz w to
uwierzyć?! – oburzyła się i przekręciła ostro kluczyki w stacyjce. – Nawet nie
przyjaźń, nie koleżeństwo, tylko NA-U-KA!
- Kyrstin zrozumiałam, spokojnie. Wayte jest super chłopakiem i w sumie,
mogłabym się z nim zapoznać, – poczułam, jak rumieńce pojawiają się na moich
policzkach – ale co ja zrobię z Alvordem?
- Rzuć go, od dawna ci to powtarzam. – powiedziała uważnie rozglądając
się na jezdni. Nic nie jechało, więc wyjechała z parkingu.
- A potem przeczytam w jakiejś gazecie „Kolejne…
- Nie kończ! – zabroniła mi przyjaciółka. – Wiesz, że jestem drażliwa na
tym punkcie.
Ze wspomnień wyrwał mnie SMS od Wayta:
OK.
Do naszych uszu dobiegł pisk opon. Dlaczego nie
przybiegł zrobić awantury? Był pod domem Justina i mógł równie łatwo wywarzyć
drzwi, dostać ataku furii, a na końcu pojechać do rezerwatu, co odjechać kilka
sekund temu. Kłótnia tutaj byłaby o wiele lepsza, niż kłótnia w domku Jaretta. Mam
nadzieję, że razem z Kyrstin uspokoją go i przygotują na nas przyjazd. Obym
tylko nie zobaczyła Wayte’a przykutego do kaloryfera i Kyri z spryskiwaczem. On
nienawidzi, gdy dostaje zimną wodą prosto w twarz i szybko się uspokaja.
Justin posprzątał nasz mini-szpital i poszedł do
swojego pokoju. Zniósł bagaże, ubrał się i wyszliśmy na tył domu. Zamknął drzwi
na klucz i wrócił do kota. Wziął go za ogon i rzucił w las. Zwłoki szybowały w
powietrzu, aż w końcu zniknęły nam z oczu. Przynajmniej lisy będą miały co
jeść. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Może i zabiłam „niewinne”, domowe
zwierzątko, ale równocześnie podtrzymałam życie innym.
Czy Alvord to taki typ Bad Boya ???
OdpowiedzUsuńBiedna Natalie :( Aż mi jej szkoda ..
Wayt mógłby być mniej zazdrosny...
Czekam na next i weny ;)
Alvord jest kompletnym przeciwieństwem Bad Boya ;p
UsuńSzkoda Natalie, ale Lelila za to zyskała nową miłość.
Dziękuję ^^
Szkoda mi Natalie, niespełniona miłość ma gorzki smak...
OdpowiedzUsuńJuż nie lubię Alvord'a. Mam wrażenie, że to straszny dupek -.-
A Wayt jest zbyt zazdrosny o Justin'a, wręcz chorobliwie...
Weny ;)
W kolejnych rozdziałach postaram się bardziej ukazać sylwetkę Alvorda i przekonasz się czy miałaś racje ;)
UsuńDziękuję za komentarz ^^
Wszystkim szkoda Natalie, a mi szkoda kota ;_; nie mogę się doczekać spotkania Wayta i Justina :) czekam na next ;) i również pozwolę się wypromować: krwawekrysztaly.blogspot.com
OdpowiedzUsuńRozśmieszył mnie Twój komentarz :D już niedługo kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję ^^