Jechaliśmy już ponad godzinę z Duluth, a droga w GPSie nie miała końca. Tunel,
który tworzył las powodował, że pomimo iż jest ósma rano, jest ciemno i chłodno.
Gra „co ja widzę” znudziła nam się po pięciu minutach. Proponowałam
zabawę, kto zgadnie, jak najwięcej gatunków drzew, ale Justin popatrzył na mnie
spode łba i stuknął się parę razy w czoło. Zapomniałam, że dla niego istnieje
tylko choinka, która w prawdzie nie zalicza się do drzew. Pozostało nam jedynie
spanie lub spoglądanie przez szybę. Justin szybko dokonał wyboru wyrywając mi
poduszkę spod głowy i kładąc pod swoją. Zadowolony ułożył się w wygodniej
pozycji i zamknął oczy.
Podły. Zrobił mi rękawice bokserskie z bandaży i korzysta teraz ile
wlezie. Nie miałam nawet, jak się na nim odegrać. Zawsze mogłam do uderzyć, ale
ryzyko otwarcia ran było zbyt wielkie. Zrezygnowana wzięłam kilka głębokich
oddechów i wdechów i oparłam głowę o szybę.
Drzewa zlewały się w zielono-brązowy mur. Czasami przebiegła pojedyncza
sarna, ale na tym koniec. Ryk silnika odstraszył pewnie wszelką zwierzynę w
odległości dziesięciu kilometrów.
- Jesteście
pewni, że Jarett wysłał wam dobrą lokalizacje? – spytała mama Justina.
- Taaak mamo
– odpowiedział ziewając. Chwycił poduszkę i położył ją na moich kolanach.
Odpiął pasy i ułożył się na niej. Justin zawsze źle nosi długie podróże, tym
bardziej gdy brakuje mu snu. Robił się wtedy drażliwy i trudno było złapać z
nim kontakt. Nie miałam serca go zganić za zbytnie pozwalanie sobie, ale musiał
się wyspać. Inaczej dałby sprowokować się Wayte’owi na miejscu. Głaskałam go,
jeśli można nazwać głaskaniem ocieranie bandaża o włosy, żeby umilić mu drogę. Zamruczał,
jak kot i wtulił się bardziej w poduszkę.
Pani Velen spojrzała we wsteczne lusterko i uśmiechnęła się na nasz
widok. Potem skierowała wzrok na moje dłonie i spochmurniała.
- Lelila
skarbie, przepraszam cię za Glorie. Nigdy bym nawet nie pomyślała, że ta kocica
jest zdolna do czegoś takiego.
- Była
pewnie głodna, ale ja również muszę przeprosić. Przecież udusiłam kota pani
córki- starałam się ukryć swoje rozbawienie. Teraz ta cała sytuacja wydawała mi
się po prostu śmieszna. Wkurzony Wayte odjeżdżający z piskiem opon, uduszony
kot lecący w sam środek lasu i ja, jako bokser. Nie do wiary, że wszystkie te
rzeczy nastąpiły po sobie.
- Kupi się
nowego kocura Jessi - powiedział Justin. - Albo rybkę albo chomika... -
wymyślał przykładowe zwierzątka dla siostry.
- Poczekaj
chwilkę - przerwała mu matka nerwowo rozglądając się po lesie. - Widzieliście to? – spytała przestraszona.
Justin, jakby na niemy rozkaz, wstał i zapiął się pasami. Spojrzałam na
niego zdezorientowana, ale przeczesywał las wzorkiem. Jakby czegoś szukał. Ale
czego konkretnie? Odsunęłam szybę do połowy i uważniej przyjrzałam się mijanym
drzewom. Pani Velen nie odezwała się już ani słowem. Dziwne, że tak nagle
zamilkła. Była to w końcu bardzo gadatliwa kobieta.
Oraz spokojna.
Jednak, gdy nadmierna prędkość wcisnęła mnie w fotel, zaczęłam się
zastanawiać kto siedzi za kółkiem. Przyśpieszyła, jak nigdy dotąd. Pędziliśmy,
jak na autostradzie. Na zakrętach ledwo wyrabialiśmy. Spod kół wystrzeliwały
kamyki i kurz z zaschniętego błota. W asfalcie pojawiły się nagle dziury. Auto
skakało co chwile. Rękami przytrzymywałam się siedzenia przed mną, bo
rzucało mną na wszystkie strony. Justin uderzył głową w sufit i głośno jęknął. Teraz
już wiem, jak się czuły świetliki, kiedy łapałam je do słoika i potrząsałam,
żeby świeciły. Nigdy więcej im tego nie zrobię.
Co ją mogło tak wystraszyć? Niedźwiedź? Przecież od ryku, jakie wydawało
auto, już dawno powinien uciec. W całym tym szaleństwie, wciąż obserwowałam
las. Był czysty.
- Co się
dzieje?! – spytałam przekrzykując ryk silnika.
Stopa pani
Velen z gazu przeszła na stop. Auto gwałtownie się zatrzymało. Pasy wcisnęły mi
płuca w kręgosłup. Oddychanie w takim momencie było nie możliwe. To samo działo
się z Justinem.
Wyrosła przed nami, jak drzewo. Wielka tabliczka z napisem REZERWAT
RONIX.
- Proszę
pani, co się dzieje? – znowu spytałam. Miałam dość tej szaleńczej ucieczki
przed niczym.
- Na dwunastą
muszę być w pracy, a jeszcze droga powrotna. Musiałam się troszkę pośpieszyć -
odpowiedziała, jak gdyby nigdy nic. Jeszcze się uśmiechnęła słodko i puściła mi
oczko we wstecznym lusterku. Spojrzałam zdenerwowana na Justina.
- Pani tak
serio?
- Nie. Justin
poprosił mnie, żebym cię nastraszyła troszkę. Nie miej mi tego za złe, w końcu
to on bardziej na tym ucierpiał – odwróciła się na siedzeniu i spojrzała na
syna. Nadal masował obolałe miejsce. – Będzie siniak, synuś. Mówiłam, że to zły
pomysł.
- Daj już
spokój – odparł naburmuszony i czerwony ze wstydu, że plan obrócił się na jego
niekorzyść.
*
Pani Velen zaparkowała przed domkiem. Nie wjechała nawet na pojazd. Czy
ona czeka, aż wysiądziemy i będzie mogła znowu jechać dwieście na godzinę? Jest
tak samo dobrym lekarzem, jak piratem drogowym.
Justin przechylił się w moją stronę i otworzył drzwi. Pchnęłam je nogą i
wysiadłam.
- Do
widzenia! - pożegnałam się.
- Miłej
zabawy dzieci. Justin, a ty nie szalej za bardzo - ostrzegła go. Skinął jej
głową i wysiadł. Zatrzasnęliśmy drzwi w tym samym czasie. Justin wyjął torby z
bagażnika i pomachał mamie. Ryk silnika znowu rozdarł leśną ciszę i odjechała z
chmurą pyłu i gruzu.
Drewniany domek idealnie wpasował się w leśne otoczenie. Był dwupiętrowy
o dachu w kształcie odwróconej litery V. Ściany były ułożonymi poziomo
balami drewna. Wycięto w nich miejsce na kwadratowe okna, w których wisiały
zielone firanki. Miedzy nimi znajdowały drzwi. Miały w sobie malutką szybkę i
metalową, rzeźbioną klamkę.
Ganek był dość duży. Otaczające go drewniane balustrady miały w środku
wycięte dziury, w które powstawiano cienkie, jasne rurki. Ustawiono tam
huśtawkę na dwie osoby, stolik i trzy krzesła. Prowadziły do niego kamienne
schodki. Po bokach widniał pas fioletowych kwiatków, chyba bratków. Co drugi
stopień w podłoże były wbite malutkie lampki. Gdyby nie promienie słońca
odbijające się od nich, byłyby niewidzialne.
Justin podniósł bagaże i ruszył do budynku. Położyłam mu szybko dłoń na
ramieniu.
- Nie
wierze, że twoja mama zgodziła się na twój plan.
- Myślisz,
że po kim jestem taki zwariowany? – spytał. Widać było, że jest dumny ze swoich
genów.
- Justin –
postanowiłam zmienić temat. - Może ja pierwsza pójdę? Pogadam z Wayte’m, żeby
nie był...
- Nie boję
się go - odparł ostro. Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze. -
Przepraszam. Wiem, że się o mnie martwisz, ale poradzę z nim sobie.
Nagle przed dom wypadła Kyri. Pisnęła, aż ptaki z drzew odfrunęły.
Podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyje.
- Hej! -
powiedziałam, łapiąc haustami powietrze. - Nie duś mnie proszę.
- Lelila tu
jest tak wspaniale! - krzyknęła mi prosto do ucha i rozluźniła objęcia. - Salon
jest wspaniały, kuchnia i sypialnie też! A łazienka? Nawet w hotelach takich
nie mają.
- Też się
cieszę Kyrstin - sztucznie wykrzywiłam usta w uśmiechu. Była tak pochłonięta
zachwycaniem się domku, że nie zauważyła moich rękawic bokserskich. – Pamiętaj,
że przyjechaliśmy mu tu pod namiot, a nie...
- Tu jest
jacuzzi! - o to mi właśnie chodziło. Mogliśmy równie dobrze pojechać do hotelu
nad morze.
- Hej
świrusko - przywitał się Justin i przytulił ją mocno.
- Dla
ciebie też mam dobre informacje mój drogi - usta Kyri rozszerzyłyby się jeszcze
bardziej, jakby mogły. Ona wręcz buzowała z radości. Objęła Justina za szyje i
skierowała ich w stronę domku. Przeszli przez próg i zniknęli w głębi domku.
Ruszyłam z nimi, ale chyba nie było mi dane wejść dzisiaj do budynku.
Wayte wyszedł i trzasnął drzwiami. Głowę miał zwieszoną, a dłonie
zaciśnięte w pięści. Zszedł po schodkach. Klatka piersiowa unosiła mu się nazbyt
szybko. Jego oczy nie odrywały się od moich zabandażowanych dłoni. Przyśpieszył
kroku. Był cały spięty. Żyła na jego szyi widocznie odstawała od skóry. Musiał
być wściekły. Przed oczami pojawiła mi się wizja Wayte’a bijącego się z
Justinem, co byłoby równoznaczne z zakończeniem wyjazdu.
Delikatnie poniósł moje dłonie swoimi i przytaknął je do ust. Złożył
delikatne pocałunki na każdej z nich. Spojrzał mi prosto w oczy i spytał:
- Bardzo
boli?
- Już mniej
– odpowiedziałam zszokowana. Gdzie gniew? Gdzie krzyki? Czyżby w końcu
przezwyciężył swoją zazdrość? – Kotku, ja ci wszystko…
- Kotku?
Sądziłem, że masz dość kotów na dzisiejszy dzień – odparł rozbawiony.
- Skąd
wiesz?!
- Justin
napisał mi SMS. Przyznam byłem wściekły, bo gdy nie zaspał, to nic by się nie
stało. Ale ulżyło mi kiedy napisał, że zaopiekował się tobą i zrobił wszystko,
żebyś nie cierpiała.
- Nie
poznaje cię! – powiedziałam szczęśliwa i rzuciłam mu się na szyje. Pocałowałam
go w bark i mocno przytuliłam.
- Jarett i
Kyri też trochę przemówili mi do rozsądku – przyznał się, a w jego głosie było
słychać zakłopotanie.
- Co ci
powiedzieli?
- To już
pozostanie tajemnicą – odpowiedział i uśmiechnął się szelmowsko.
- Ej! Mi
nie powiesz? – szturchnęłam go lekko łokciem w pierś. Objął mnie mocniej i
gorąco pocałował w usta. Jego wargi miały słodki posmak. Zamiast skupić się na pocałunku,
próbowałam przypomnieć sobie owoc. Jabłko? Nie. Coś jak nektarynka… Oderwałam
się od niego.
- Jestem
trochę głodna… - zaczęłam, ale musiał przerwać.
- To nie
nowość – zaśmiał się i dostał z buta w kostkę.
- Debil.
Mam nadzieję, że zostały jeszcze brzoskwinie – złapałam go za rękę i
pociągnęłam w stronę drzwi.
- Język w
dobrej formie, co? – znowu zażartował.
- Oj,
przestań już, bo więcej swojego nie poćwiczysz – ostrzegłam.
- Cisza –
pokazał palcami, jak zasuwa usta, po czym kręci przy nich kluczykiem i go
wyrzuca. Przewróciłam oczami. Jak dziecko…
Szybko pokonaliśmy schody i
znaleźliśmy się w środku. Stanęłam, jak wryta. Wnętrze zapierało dech w
piersiach. Ale nie to spowodowało moje nagłe zatrzymanie się.
- Cześć.
Jestem Velroy.
Rozdział super :) zaskoczyła mnie reakcja Wayta, myślałam że będzie krzyk :D A co się stało z mamą Justina?
OdpowiedzUsuńCzekam na next :* Życzę weny :*
Mama Justina pojechała do pracy ;) Wayte po prostu przemyślał parę spraw i się ogarnął ^^
UsuńDziękuje :3
Może w końcu otrzeźwiał z tej zadzrości do Justina, co?😋
OdpowiedzUsuńKim jest Velroy? Czyżby to była dziewczyna?:) Do tego była Wayte'a?
Mam już spisek xD
Świetny klimat;)
Weny ;)
Oj oby, chociaż z chłopcami to nigdy nie wiadomo ;p Z 5 minut się śmiałam, jak napisałaś, że Velroy to była Wayta ahaha :D 5 rozdział Cie zaskoczy, jeśli chodzi o tą postać ;)
UsuńDziękuje ^^
Nie było bójki, zawiodłam się :( Ale zaciekawiłaś mnie Velroyem ;) w wolnym czasie zapraszam do siebie na nowy rozdział ^^ krwawekrysztaly.blogspot.com
OdpowiedzUsuńSpokojnie, akcja się powoli rozkręca ;)
UsuńDziękuję i na pewno wpadnę :3