Jest to opowiadanie fantastyczne z elementami horroru. Młoda dziewczyna wyjeżdża ze znajomymi na biwak, jednak nie wszystko idzie po jej myśli. Spotyka ją zdrada, ma kontakt z nielegalnym kłusownictwem i czymś o wiele gorszym od śmierci. Czy uda jej się przeżyć? Czy tylko jej duszy?

Jeśli spodobało lub nie spodobało Ci się opowiadanie napisz o tym w komentarzu, dodaj bloga do swoich ulubionych albo po prostu powiedz znajomym, jeśli lubią takie klimaty. Za wszystko będę ogromnie wdzięczna :)

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

4



Jechaliśmy już ponad godzinę z Duluth, a droga w GPSie nie miała końca. Tunel, który tworzył las powodował, że pomimo iż jest ósma rano, jest ciemno i chłodno.
Gra „co ja widzę” znudziła nam się po pięciu minutach. Proponowałam zabawę, kto zgadnie, jak najwięcej gatunków drzew, ale Justin popatrzył na mnie spode łba i stuknął się parę razy w czoło. Zapomniałam, że dla niego istnieje tylko choinka, która w prawdzie nie zalicza się do drzew. Pozostało nam jedynie spanie lub spoglądanie przez szybę. Justin szybko dokonał wyboru wyrywając mi poduszkę spod głowy i kładąc pod swoją. Zadowolony ułożył się w wygodniej pozycji i zamknął oczy.
Podły. Zrobił mi rękawice bokserskie z bandaży i korzysta teraz ile wlezie. Nie miałam nawet, jak się na nim odegrać. Zawsze mogłam do uderzyć, ale ryzyko otwarcia ran było zbyt wielkie. Zrezygnowana wzięłam kilka głębokich oddechów i wdechów i oparłam głowę o szybę.
Drzewa zlewały się w zielono-brązowy mur. Czasami przebiegła pojedyncza sarna, ale na tym koniec. Ryk silnika odstraszył pewnie wszelką zwierzynę w odległości dziesięciu kilometrów.
- Jesteście pewni, że Jarett wysłał wam dobrą lokalizacje? – spytała mama Justina.
- Taaak mamo – odpowiedział ziewając. Chwycił poduszkę i położył ją na moich kolanach. Odpiął pasy i ułożył się na niej. Justin zawsze źle nosi długie podróże, tym bardziej gdy brakuje mu snu. Robił się wtedy drażliwy i trudno było złapać z nim kontakt. Nie miałam serca go zganić za zbytnie pozwalanie sobie, ale musiał się wyspać. Inaczej dałby sprowokować się Wayte’owi na miejscu. Głaskałam go, jeśli można nazwać głaskaniem ocieranie bandaża o włosy, żeby umilić mu drogę. Zamruczał, jak kot i wtulił się bardziej w poduszkę.
Pani Velen spojrzała we wsteczne lusterko i uśmiechnęła się na nasz widok. Potem skierowała wzrok na moje dłonie i spochmurniała.
- Lelila skarbie, przepraszam cię za Glorie. Nigdy bym nawet nie pomyślała, że ta kocica jest zdolna do czegoś takiego.
- Była pewnie głodna, ale ja również muszę przeprosić. Przecież udusiłam kota pani córki- starałam się ukryć swoje rozbawienie. Teraz ta cała sytuacja wydawała mi się po prostu śmieszna. Wkurzony Wayte odjeżdżający z piskiem opon, uduszony kot lecący w sam środek lasu i ja, jako bokser. Nie do wiary, że wszystkie te rzeczy nastąpiły po sobie.
- Kupi się nowego kocura Jessi - powiedział Justin. - Albo rybkę albo chomika... - wymyślał przykładowe zwierzątka dla siostry.
- Poczekaj chwilkę - przerwała mu matka nerwowo rozglądając się po lesie. -  Widzieliście to? – spytała przestraszona.
Justin, jakby na niemy rozkaz, wstał i zapiął się pasami. Spojrzałam na niego zdezorientowana, ale przeczesywał las wzorkiem. Jakby czegoś szukał. Ale czego konkretnie? Odsunęłam szybę do połowy i uważniej przyjrzałam się mijanym drzewom. Pani Velen nie odezwała się już ani słowem. Dziwne, że tak nagle zamilkła. Była to w końcu bardzo gadatliwa kobieta.
Oraz spokojna.
Jednak, gdy nadmierna prędkość wcisnęła mnie w fotel, zaczęłam się zastanawiać kto siedzi za kółkiem. Przyśpieszyła, jak nigdy dotąd. Pędziliśmy, jak na autostradzie. Na zakrętach ledwo wyrabialiśmy. Spod kół wystrzeliwały kamyki i kurz z zaschniętego błota. W asfalcie pojawiły się nagle dziury. Auto skakało co chwile. Rękami przytrzymywałam się siedzenia przed mną, bo rzucało mną na wszystkie strony. Justin uderzył głową w sufit i głośno jęknął. Teraz już wiem, jak się czuły świetliki, kiedy łapałam je do słoika i potrząsałam, żeby świeciły. Nigdy więcej im tego nie zrobię.
Co ją mogło tak wystraszyć? Niedźwiedź? Przecież od ryku, jakie wydawało auto, już dawno powinien uciec. W całym tym szaleństwie, wciąż obserwowałam las. Był czysty.
- Co się dzieje?! – spytałam przekrzykując ryk silnika.
Stopa pani Velen z gazu przeszła na stop. Auto gwałtownie się zatrzymało. Pasy wcisnęły mi płuca w kręgosłup. Oddychanie w takim momencie było nie możliwe. To samo działo się z Justinem.
Wyrosła przed nami, jak drzewo. Wielka tabliczka z napisem REZERWAT RONIX.
- Proszę pani, co się dzieje? – znowu spytałam. Miałam dość tej szaleńczej ucieczki przed niczym.
- Na dwunastą muszę być w pracy, a jeszcze droga powrotna. Musiałam się troszkę pośpieszyć - odpowiedziała, jak gdyby nigdy nic. Jeszcze się uśmiechnęła słodko i puściła mi oczko we wstecznym lusterku. Spojrzałam zdenerwowana na Justina.
- Pani tak serio?
- Nie. Justin poprosił mnie, żebym cię nastraszyła troszkę. Nie miej mi tego za złe, w końcu to on bardziej na tym ucierpiał – odwróciła się na siedzeniu i spojrzała na syna. Nadal masował obolałe miejsce. – Będzie siniak, synuś. Mówiłam, że to zły pomysł.
- Daj już spokój – odparł naburmuszony i czerwony ze wstydu, że plan obrócił się na jego niekorzyść.
*
Pani Velen zaparkowała przed domkiem. Nie wjechała nawet na pojazd. Czy ona czeka, aż wysiądziemy i będzie mogła znowu jechać dwieście na godzinę? Jest tak samo dobrym lekarzem, jak piratem drogowym.
Justin przechylił się w moją stronę i otworzył drzwi. Pchnęłam je nogą i wysiadłam.
- Do widzenia! - pożegnałam się.
- Miłej zabawy dzieci. Justin, a ty nie szalej za bardzo - ostrzegła go. Skinął jej głową i wysiadł. Zatrzasnęliśmy drzwi w tym samym czasie. Justin wyjął torby z bagażnika i pomachał mamie. Ryk silnika znowu rozdarł leśną ciszę i odjechała z chmurą pyłu i gruzu.
Drewniany domek idealnie wpasował się w leśne otoczenie. Był dwupiętrowy o dachu w kształcie odwróconej litery V. Ściany były ułożonymi poziomo balami drewna. Wycięto w nich miejsce na kwadratowe okna, w których wisiały zielone firanki. Miedzy nimi znajdowały drzwi. Miały w sobie malutką szybkę i metalową, rzeźbioną klamkę.
Ganek był dość duży. Otaczające go drewniane balustrady miały w środku wycięte dziury, w które powstawiano cienkie, jasne rurki. Ustawiono tam huśtawkę na dwie osoby, stolik i trzy krzesła. Prowadziły do niego kamienne schodki. Po bokach widniał pas fioletowych kwiatków, chyba bratków. Co drugi stopień w podłoże były wbite malutkie lampki. Gdyby nie promienie słońca odbijające się od nich, byłyby niewidzialne.
Justin podniósł bagaże i ruszył do budynku. Położyłam mu szybko dłoń na ramieniu.
- Nie wierze, że twoja mama zgodziła się na twój plan.
- Myślisz, że po kim jestem taki zwariowany? – spytał. Widać było, że jest dumny ze swoich genów.
- Justin – postanowiłam zmienić temat. - Może ja pierwsza pójdę? Pogadam z Wayte’m, żeby nie był...
- Nie boję się go - odparł ostro. Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze. - Przepraszam. Wiem, że się o mnie martwisz, ale poradzę z nim sobie.
Nagle przed dom wypadła Kyri. Pisnęła, aż ptaki z drzew odfrunęły. Podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyje.
- Hej! - powiedziałam, łapiąc haustami powietrze. - Nie duś mnie proszę.
- Lelila tu jest tak wspaniale! - krzyknęła mi prosto do ucha i rozluźniła objęcia. - Salon jest wspaniały, kuchnia i sypialnie też! A łazienka? Nawet w hotelach takich nie mają.
- Też się cieszę Kyrstin - sztucznie wykrzywiłam usta w uśmiechu. Była tak pochłonięta zachwycaniem się domku, że nie zauważyła moich rękawic bokserskich. – Pamiętaj, że przyjechaliśmy mu tu pod namiot, a nie...
- Tu jest jacuzzi! - o to mi właśnie chodziło. Mogliśmy równie dobrze pojechać do hotelu nad morze.
- Hej świrusko - przywitał się Justin i przytulił ją mocno.
- Dla ciebie też mam dobre informacje mój drogi - usta Kyri rozszerzyłyby się jeszcze bardziej, jakby mogły. Ona wręcz buzowała z radości. Objęła Justina za szyje i skierowała ich w stronę domku. Przeszli przez próg i zniknęli w głębi domku. Ruszyłam z nimi, ale chyba nie było mi dane wejść dzisiaj do budynku.
Wayte wyszedł i trzasnął drzwiami. Głowę miał zwieszoną, a dłonie zaciśnięte w pięści. Zszedł po schodkach. Klatka piersiowa unosiła mu się nazbyt szybko. Jego oczy nie odrywały się od moich zabandażowanych dłoni. Przyśpieszył kroku. Był cały spięty. Żyła na jego szyi widocznie odstawała od skóry. Musiał być wściekły. Przed oczami pojawiła mi się wizja Wayte’a bijącego się z Justinem, co byłoby równoznaczne z zakończeniem wyjazdu.
Delikatnie poniósł moje dłonie swoimi i przytaknął je do ust. Złożył delikatne pocałunki na każdej z nich. Spojrzał mi prosto w oczy i spytał:
- Bardzo boli?
- Już mniej – odpowiedziałam zszokowana. Gdzie gniew? Gdzie krzyki? Czyżby w końcu przezwyciężył swoją zazdrość? – Kotku, ja ci wszystko…
- Kotku? Sądziłem, że masz dość kotów na dzisiejszy dzień – odparł rozbawiony.
- Skąd wiesz?!
- Justin napisał mi SMS. Przyznam byłem wściekły, bo gdy nie zaspał, to nic by się nie stało. Ale ulżyło mi kiedy napisał, że zaopiekował się tobą i zrobił wszystko, żebyś nie cierpiała.
- Nie poznaje cię! – powiedziałam szczęśliwa i rzuciłam mu się na szyje. Pocałowałam go w bark i mocno przytuliłam.
- Jarett i Kyri też trochę przemówili mi do rozsądku – przyznał się, a w jego głosie było słychać zakłopotanie.
- Co ci powiedzieli?
- To już pozostanie tajemnicą – odpowiedział i uśmiechnął się szelmowsko.
- Ej! Mi nie powiesz? – szturchnęłam go lekko łokciem w pierś. Objął mnie mocniej i gorąco pocałował w usta. Jego wargi miały słodki posmak. Zamiast skupić się na pocałunku, próbowałam przypomnieć sobie owoc. Jabłko? Nie. Coś jak nektarynka… Oderwałam się od niego.
- Jestem trochę głodna… - zaczęłam, ale musiał przerwać.
- To nie nowość – zaśmiał się i dostał z buta w kostkę.
- Debil. Mam nadzieję, że zostały jeszcze brzoskwinie – złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę drzwi.
- Język w dobrej formie, co? – znowu zażartował.
- Oj, przestań już, bo więcej swojego nie poćwiczysz – ostrzegłam.
- Cisza – pokazał palcami, jak zasuwa usta, po czym kręci przy nich kluczykiem i go wyrzuca. Przewróciłam oczami. Jak dziecko…
            Szybko pokonaliśmy schody i znaleźliśmy się w środku. Stanęłam, jak wryta. Wnętrze zapierało dech w piersiach. Ale nie to spowodowało moje nagłe zatrzymanie się.
- Cześć. Jestem Velroy.

6 komentarzy:

  1. Rozdział super :) zaskoczyła mnie reakcja Wayta, myślałam że będzie krzyk :D A co się stało z mamą Justina?
    Czekam na next :* Życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama Justina pojechała do pracy ;) Wayte po prostu przemyślał parę spraw i się ogarnął ^^
      Dziękuje :3

      Usuń
  2. Może w końcu otrzeźwiał z tej zadzrości do Justina, co?😋
    Kim jest Velroy? Czyżby to była dziewczyna?:) Do tego była Wayte'a?
    Mam już spisek xD
    Świetny klimat;)
    Weny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj oby, chociaż z chłopcami to nigdy nie wiadomo ;p Z 5 minut się śmiałam, jak napisałaś, że Velroy to była Wayta ahaha :D 5 rozdział Cie zaskoczy, jeśli chodzi o tą postać ;)
      Dziękuje ^^

      Usuń
  3. Nie było bójki, zawiodłam się :( Ale zaciekawiłaś mnie Velroyem ;) w wolnym czasie zapraszam do siebie na nowy rozdział ^^ krwawekrysztaly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, akcja się powoli rozkręca ;)
      Dziękuję i na pewno wpadnę :3

      Usuń