Jest to opowiadanie fantastyczne z elementami horroru. Młoda dziewczyna wyjeżdża ze znajomymi na biwak, jednak nie wszystko idzie po jej myśli. Spotyka ją zdrada, ma kontakt z nielegalnym kłusownictwem i czymś o wiele gorszym od śmierci. Czy uda jej się przeżyć? Czy tylko jej duszy?

Jeśli spodobało lub nie spodobało Ci się opowiadanie napisz o tym w komentarzu, dodaj bloga do swoich ulubionych albo po prostu powiedz znajomym, jeśli lubią takie klimaty. Za wszystko będę ogromnie wdzięczna :)

sobota, 20 sierpnia 2016

5


Na kanapie siedział obcy mi chłopak. Kruczoczarne włosy sięgały mu do ramion. Kości policzkowych pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna. Szare oczy badawczo mnie obserwowały. Było w nich coś dziwnego, jakaś iskra – złowroga iskra. Od całej jego osoby emanowała negatywna siła, która pochłonęła również mnie. Nie przypominam sobie, żeby jakiś nowy był na mojej liście idealnych wakacji. Zepsuje wszystko, mogę dać sobie rękęza to uciąć. Na sto procent go nie polubię.
Miał na sobie czarną bluzkę zespołu metalowego. Widziałam już gdzieś ten napis na jednej z płyt Justina. Na chudych palcach spoczywały srebrne pierścienie i sygnety. Miał również łańcuch obwinięty kilkakrotnie na nadgarstku.
- Ona umie mówić? - spytał rozbawiony.
- Oczywiście, że umiem - odparłam. - Tylko zastanawiam się kim jesteś i po co tu jesteś.
 - Lelila spokojnie - odparł Jarett wychodząc z kuchni i ugryzł brzoskwinie. - Velroy to mój kuzyn. Wujek się spytał czy wezmę go ze sobą.
- I ty się zgodziłeś? - spytałam poirytowana.
- Ej! - wtrącił się nowy. Wstał z kanapy i podszedł do mnie. - To dom mojego ojca. Jeśli nie pasuje ci moja obecność, to wypad.
- Spokój! - krzyknął Wayte. - Chodź się rozpakować – skinął do mnie głową. - Wyjaśnię ci wszystko na górze – podniósł bagaże i skierował się w stronę schodów. Idąc za Wayte’m nie spuszczaliśmy z Velroy’em wzroku z siebie. Jarett podszedł do niego i zajął jego uwagę.
Schody były kręcone i oczywiście drewniane. Metalowa poręcz była zimna w dotyku i ukształtowana w roślinne wzory. Pokonaliśmy szybko trzy zakręty i znaleźliśmy się na pierwszym piętrze. Oprócz kilku skór z sarny na podłodze, znajdował się tu tylko korytarz i drzwi.
- Które nasze? - spytałam lekko podniecona, chociaż wciąż byłam zła na obecność Velroy’a.
- Te pośrodku - wskazał palcem na kasztanowe drzwi. – Postawię tu bagaże, dasz radę sama je znieść?
- Żartujesz sobie? – spytałam zaskoczona. Czyżby zapomniał o moich pogryzionych dłoniach? Przecież ja ledwo mogę bluzę rozsunąć, żeby nie umierać z bólu.
- Muszę zejść na dół i pogadać z Velroy’em.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim chłopakiem? Najpierw nie dajesz ponieść się zazdrości, widzisz moje ogromne opatrunki, uciszasz mnie i Velroy’a, a teraz każesz mi zanieść bagaże, bo chcesz z nim porozmawiać?! Mogłeś z nim już kilka godzin gadać, ale postanowiłeś właśnie teraz! Przecież ja łyżki nie podniosę, a co dopiero dwudziestokilowy plecak. Miałeś mi wyjaśnić obecność tego szkieleta obwieszonego srebrem, a zamiast tego, zostawiasz mnie, bo on rozmowa z nim jest ważniejsza?
- Lelia - wypowiedział moje imię przepraszająco i pocałował mnie w policzek. - Wynagrodzę ci to - dodał i zbiegł po schodach.
Zostawił mnie samą z bagażami.
            Pojebało go. Świeże powietrze ma pogadać, a nie powodować niezrozumiałe myślenie. Wayte nigdy nie zostawił mnie dla kolegi. Tym bardziej, gdy jestem ograniczona ruchowo i gdy owego kolegę poznał dwie godziny temu. To jest jakiś żart. Jak ja mam sobie teraz poradzić? Przecież plecak nawet kółek nie ma. Niech go szlag.
Zostawiłam plecak przy schodach. Mam nadzieję, że nikt się o niego nie potknie. Wayte musi dostać jakaś kare, nauczkę za to. Zrobię mu taki horror, że nie będzie ściągał plecaka przez miesiąc.

Nacisnęłam na klamkę łokciem i rozchyliłam drzwi nogą. Weszłam do środka i wrzasnęłam. Zasłoniłam usta dłonią, żeby się uciszyć. To był chyba najgorszy dzień w moim życiu. Rano udusiłam kota, musiałam chodzić po martwych sarnach, co jeszcze nie było jakieś najgorsze, ale to...
Na parkiecie leżało futro z wilka. Miał otwarty pysk skierowany w moją stronę. Sztuczne kły szczerzyły się, ostrzegając bym się nie zbliżała. Nawet nie miałam zamiaru. Szklane ślepia pusto spoglądały w przestrzeń.
- Lelia! Co się stało! - wrzasnął z dołu Wayte.
- Tu jest martwy wilk! - odkrzyknęłam. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Kto mógł zabić tak wspaniałe zwierzę? Łzy mimowolnie poleciały mi po policzkach. Usłyszałam szybkie tupanie i zaraz znalazł się przy mnie Wayte. Przytuliłam się do jego piersi. - Zabierz to. Już!
- To tylko skóra. Nic ci nie zrobi - pocieszał mnie ukochany, głaszcząc po głowie.
- Nie o to mi chodzi ty debilu! Masz to zabrać! - nalegałam i odepchnęłam go od siebie. Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo zabolał mnie ten widok.
- Obiecuję, że więcej go nie zobaczysz - powiedział i złożył pocałunek na moich ustach. Trzasnęłam go dłonią w tarz. Skuliłam się z bólu, ponieważ czułam, jak strupy pękają. Bandaż powoli zmieniał kolor z białego na bladoróżowy.
Wayte obszedł mnie i kucnął. Zwinął futro i wyszedł z nim bez słowa z pokoju. Odważyłam się znowu spojrzeć w tamto miejsce. Zostały pojedyncze, szare włoski. Wyróżniały się na ciemnej podłodze.
Przynajmniej teraz zostałam sama. Zamknęłam drzwi. Nie miałam teraz ochoty na towarzystwo. Po pierwsze musiałam się ogarnąć. Szaleńcza podróż, dziwne zachowanie Wayte i teraz ten płacz musiały nieźle wpłynąć na mój wygląd i stan psychiczny.
Po chwili znowu wszedł niosąc plecak. Położył go na łóżku i wychodząc trzasnął drzwiami. Wytarłam łzy czystym bandażem. Opatrunek na prawej ręce rozgryzłam zębami i powoli go rozwijałam. Był cały we krwi, ale ta już nie leciała. Palce miałam sparaliżowane z bólu i ledwo mogłam nimi ruszać. Rozerwałam też drugi opatrunek. Na lewej dłoni były bardziej płytkie rany, ale równie bolesne. Pomimo tego rozpoczęłam powolne rozpakowywanie.
Pościel była pomarańczowa z brązowymi elementami. Poduszki miały takie same poszewki. Przysiadłam na skraju i rozsunęłam zamek plecaka. Wyjęłam ciuchy i kosmetyki. Worek z jedzeniem odstawiłam na podłogę. Później zniosę go do kuchni, a raczej Wayte to zrobi.  Pochowałam resztę rzeczy do szafy, a kosmetyki do łazienki. Przy okazji przemyłam dłonie zimną wodą, co spowodowało ogromną ulgę.
Rozległo się pukanie i drzwi powoli się rozchyliły. Justin opierał się o framugę.
- Skończyłaś już?
- Tak, a ty?- odpowiedziałam pytaniem, a on przytaknął. Rzuciłam plecak i karimatę stopami upchałam je pod łóżkiem. Mogę się założyć, że do końca wyjazdu żadna z tych rzeczy już mi się nie przyda.
- Lelila znamy się od dziecka - powiedział i usiadł na łóżku. Oparł łokcie na kolanach i lekko się zgarbił. - I pomimo wieloletniej przyjaźni nie potrafię zrozumieć, czemu krzyknęłaś na widok skóry z wilka? Przecież tyle razy jeździliśmy z naszymi rodzicami do lasu, jak byliśmy mali. Mamy nawet zdjęcie z wypchaną głową łosia! Nie powiesz mi chyba, że nagle zaczął obchodzić cię los tych zwierząt.

- Po prostu się przestraszyłam, okej? - odparłam zrezygnowana. Nie chciałam już więcej o tym słuchać. Znałam powód mojej wielkiej rozpaczy i nie chciałam z nikim się nią dzielić. To była tajemnica, którą dzieliłam z Alvordem i obiecaliśmy sobie, że zabierzemy ją do grobu.
- Przestraszyłaś? – spytał i wyciągnął coś z kieszeni. Podszedł do mnie, odkręcił maść i zaczął smarować moje rany. - Krzyknęłaś na cały dom, a tusz z rzęs spływa ci po policzkach - powiedział oskarżycielsko.
- Dość! - wrzasnęłam. - Jeszcze jedno słowo, a zacznę żałować, że tu przyjechałam. Chce tylko spokoju, świętego spokoju! Rozumiesz?! - wyciągnęłam palec w jego stronę, a potem przeniosłam go na drzwi. - Wyjdź.
- Lelia... - miał coś powiedzieć, ale nic więcej nie wydostało się z jego ust. Położył maść na szafce nocnej. Wstał zrezygnowany i zły, że niczego się nie dowiedział. Wyszedł z pokoju. Musiał stawiać ciężkie kroki na schodach, bo strasznie dudniło.
Niech ten dzień się już skończy. Nie tak to sobie wyobrażałam. Mieliśmy tu przyjechać szczęśliwi i dobrze się bawić w swoim gronie. Wszystko się musiało skomplikować. Podeszłam do okna i oparłam łokcie na parapecie. Może zieleń lasu mnie nieco uspoki.
Muszę to wszystko jakoś poukładać. Pozbycie się tego gota nie wchodzi w grę. "To dom mojego ojca." I co mnie to obchodzi? Założę się, że sam się wprosił, a Jarett nie wiedział co zrobić. Pewnie się bał, że wujek nie udostępni nam domku. Mógł nas chociaż uprzedzić o nowej osobie i powiedzieć kto to. Ale nie, musiał nam zrobić niespodziankę! Jednak nikomu on nie przeszkadza. Dlaczego wszyscy go tak polubili? Co on takiego sobie w ma, bo jak dla mnie to nic.
Kolejny minus tego dnia to zachowanie Wayte’a. Muszę przyznać, że na samym początku był bardzo spokojny i kochany. Nie wiem co Jarett i Kyri mu powiedzieli. Z pewnością nawiązali do mojego związku z Alvordem. Opowiedzieli, jak cierpiałam i płakałam nocami przez niego, Wayte’owi zmiękło serduszko i stwierdził, że będzie najlepszym chłopakiem! Tylko, że to już się powtarza trzeci raz. Zazwyczaj po tygodniu, no maksymalnie dwóch, przechodziło mu i nadal robił awantury. Czasami zadaje sobie pytanie: po co? Po co z nim jesteś? Po co jesteś z kimkolwiek? Odpowiedź jednak nigdy nie nadchodzi. Ale jeśli przez pozostałe dni będzie się zachowywał tak paskudnie wobec mnie, jak przed chwilą, to zakończę to. Nie mam zamiaru znowu się męczyć.
*
Chłopacy pojechali po kiełbaski i karkówkę. Razem z Kyrstin zaczęłyśmy przygotowania do grilla. Wzięłyśmy naczynia i zaniosłyśmy na tył domku. Było tam duże patio, do którego schodziło się po kamiennych schodkach. Takich samych, jakich są przed budynkiem. Na środku było okrągłe miejsce na ognisko wyłożone szarymi kamieniami. Po lewej znajdowało się duże jacuzzi. Po bokach miał przymocowane malutkie deski, na których stawiało się drinki i ewentualne jedzenie. Drewniany, duży stół był po drugiej stronie patio.
Ustawiłyśmy talerzyki i sztućce na blacie. Przyniosłyśmy chleb, musztardę i ketchup. Kyri poszła jeszcze po picie, a ja musiałam zająć się ogniskiem. Klęknęłam przed paleniskiem i ustawiłam kawałki drewna w piramidkę. Podłożyłam pod spód gazety i podpaliłam od zapalniczki.
- Ile oni to kupują! - powiedziała zrezygnowana Kyri i ustawiała kartony z sokiem na stole, po czym usiadła.
- Zaczynam się robić głodna - na potwierdzenie moich słów złapałam się za brzuch i pomasowałam go.
- Ja też. Rozpaliłaś już?
- Tak, jeszcze tylko podmucham i idę do ciebie.
- To dobrze. Musimy pogadać kochana.
- Jeśli chodzi o tą skórę z wilka...
- Nie, Justin powiedział, żebyśmy nie poruszali tego tematu. Chodziło mi raczej o pewnego chłopaka.
- Nie wspominaj mi o tej przybłędzie - warknęłam i wstałam od ogniska. Płomienie wzbijały się w powietrze, rozświetlając patio na czerwone i pomarańczowe kolory. Podeszłam do stołu i usiadłam naprzeciw Kyrstin.
- Daj szanse się poznać, to go polubisz.
- Nie chcę go poznawać! Wiesz, że nie lubię, jak ktoś próbuje wbić się do naszej paczki.
- Jesteś okropna, wiesz? – powiedziała naburmuszona i założyła ręce na piersi. - On kiedyś będzie moją rodziną – próbowała mnie przekonać.
- Szczerze współczuje – odparłam z pogardą.
- Nie przeginaj. Widzę, jak bardzo przeszkadza ci jego obecność, ale chociaż udawaj, że to zaakceptowałaś– pogroziła mi palcem. - Zrób to dla mnie – poprosiła słodko i zrobiła maślane oczka. Typowa Kyri, zrobi wszystko, żeby tylko postawić na swoim.
- Okej, ale jeśli w pewnym momencie nie wytrzymam, to nie miej do mnie pretensji – poddałam się. Nie dałaby mi żyć, gdybym się nie zgodziła.
- Kocham cię! - wrzasnęła i przytuliła mnie przez stół. Brzuchem strąciła kartony z piciem, które szybko podniosła.
Rozmawiałyśmy jeszcze kilka minut. Najbardziej ciekawiło ją historia z kotem. Co chwila przyglądałam się ognisku, czy aby za bardzo nie gaśnie. Kyri w pewnym momencie poszła po bluzy dla nas i przy okazji zadzwonić do chłopaków. Nie było ich już czterdzieści minut. Zgubili się czy co? Usiadłam po turecku przy palenisku i wpatrywałam się w ogień. Płomienie wesoło skały to w górę, to w dół. Czasami wydawało mi się, że próbują dosięgnąć samych gwiazd.
Trzask. Odruchowo odwróciłam głowę w stronę lasu. Przeczesywałam wzrokiem drzewa od korzeni, aż po korony. Nie był to normalny odgłos. Za głośny na zwierzę. Mogłabym przysiąść, że ktoś złamał gałąź i to sporą. Powoli zaczęłam wstawać z kostki, nie odrywając oczu od kniei. Byłam już w pozycji stojącej, gdy przeraźliwy dźwięk znowu się rozległ. A po nim długie, smutne wycie.

5 komentarzy:

  1. Rozdział ciekawy :) Na początku wyłapałam dwie literówki, ale to chyba tyle ;)
    Pisz takie długie *.* No najwyraźniej zamieszał, ale coś mi się wydaje, że się polubią :) Myślę, że może chodzić o coś co razem zrobili, może właśnie zabili jakiegoś wilka? Pewnie kłusownicy, tak przypuszczam :)
    Czekam na następny rozdział i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się, żeby następnym razem nie było żądnych literówek ;) I nie chodzi o kłusownictwo, coś innego.
      Dziękuję za komentarz ^^

      Usuń
  2. Coś czuję, że Alvord to wilkołak, ale to tylko moje przypuszczenia xD
    Jestem mega ciekawa, co połamało gałązkę :)
    Weny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alvord ma po prostu coś wspólnego z wilkami ;)
      Dziękuję i pozdrawiam ^^

      Usuń
  3. W sumie, też bym się przestraszyła skóry wilka... Uwielbiam te zwierzęta!
    Ten Got może nie będzie taki zły...
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń