Jest to opowiadanie fantastyczne z elementami horroru. Młoda dziewczyna wyjeżdża ze znajomymi na biwak, jednak nie wszystko idzie po jej myśli. Spotyka ją zdrada, ma kontakt z nielegalnym kłusownictwem i czymś o wiele gorszym od śmierci. Czy uda jej się przeżyć? Czy tylko jej duszy?

Jeśli spodobało lub nie spodobało Ci się opowiadanie napisz o tym w komentarzu, dodaj bloga do swoich ulubionych albo po prostu powiedz znajomym, jeśli lubią takie klimaty. Za wszystko będę ogromnie wdzięczna :)

środa, 10 stycznia 2018

7

Sprężyny materacu wbijały mi się w kręgosłup. Przekręciłam się. Promienie światła przedzierały się przez firankę i oświetliły moją twarz. Zakryłam oczy dłonią i jęknęłam zrezygnowana. Czemu to już ranek? Rozchyliłam palce i ujrzałam męską sylwetkę.
Wayte wyciągnął bluzkę z szafy i naciągnął na tors. Odwrócił się do mnie i surowo spojrzał.
- Co ci strzeliło do głowy, żeby chodzić samej nocą po lesie?
Ognisko.
Las.
Wilk.
Dopiero teraz wszystkie wspomnienia wróciły.
Strąciłam kołdrę i chciałam wybiec z pokoju. Niestety, spadłam z łóżka prosto na twarz. Niezgrabnie zaczęłam się podnosić, Wayte podszedł w tej samej chwili, żeby mi pomóc. Chwycił mnie pod pachy i podniósł do góry.
- Wayte...
- Lelila porozmawiajmy. Dopiero wtedy pójdziesz na śniadanie.
- Gdzie on jest? - spytałam, nie zwracając uwagi na to co mówi.
- Posłuchaj mnie, proszę.
- Uduszę go - ruszyłam w stronę drzwi, ale Wayte był zbyt dużą przeszkodą do osiągnięcia celu.
- Lelila uspokój się! - złapał mnie za ramiona i posadził na łóżku. Usiadł obok, wciąż mnie przytrzymując, żebym nie uciekła. - Dlaczego poszłaś wczoraj do lasu?
- Ognisko dogasało. Chciałam nazbierać patyków.
- Nie mogłaś któregoś z nas poprosić?
- Byliście pijani.
- Nie na tyle, żeby nie pozbierać gałązek.
- Ale na tyle, żeby nie zauważyć mojego zniknięcia i zastrzelić wilka!
Wyrwałam się z jego uścisku i pognałam do drzwi. Zbiegłam po schodach i rzuciłam się na Velroy'a. Objęłam go rękami za szyje od tyłu i razem wywialiśmy się na podłogę. Przeturlał się i miał mnie pod sobą. Kopnęłam go w plecy, stęknął i odsunął się. Szybko się obrócił i dostał pięścią w nos. Złapał mój nadgarstek i wygiął go pod dziwnym kątem. Wrzasnęłam i ugryzłam go w rękę. Uderzył mnie czołem, przekręcił na plecy i usiadł na mnie, obezwładniając dłonie. Wierzgałam, krzyczałam i szarpałam, ale był zbyt silny.
- Agresor z ciebie, księżniczko. Może, jak dostaniesz raz, a porządnie, to się uspokoisz.
Przytrzymał moje nadgarstki jedną dłonią, a drugą zacisnął w pięść. Nie zdążył się zamachnąć, ponieważ złapała ją ręka Justina.
Wszystko zakończyło się kłótnią, groźbami i ciągłymi krzykami. Zachowywałam się, jak rozzłoszczone dziecko? Owszem. Nie potrafiłam stać obojętnie i patrzeć na krzywdę zwierząt. Tym bardziej, że ten wilk mógł być zagrożonym lub nieodkrytym gatunkiem. Ktoś powinien to zbadać, najlepiej jakiś zagorzały ekolog. Sumienie by mnie zabiło, jeśli poinformowałabym naukowca, który zamknąłby to cudowne zwierzę w klatce i poddawał testom. No, ale wracając, w mojej obronie stanął oczywiście Justin. Miałam zakaz odzywania się, tak poza tym. Justin tłumaczył moje zachowaniem przesadną wrażliwością do zwierząt, której nie mogłam się wyzbyć. Od razu padły oskarżenia na mnie, że to kłamstwa, bo przecież kota zabiłam. Żałuje tego do tej pory, ale musiałam się jakoś bronić. To samo powiedział Justin. Wayte nie odezwał się ani słowem. Nie wiem co mu się stało. Własną dziewczynę miał w dupie, a przy cholernym Velroy'u stał cały czas i gapił się pusto w przestrzeń. Kyri i Jarett byli w tym czasie na przejażdżce. Nie chcieli brać udziału w tym wszystkim.
Chłopcy szybko doszli do porozumienia. Będę miała areszt domowy na dwa dni. Nie będę mogła wychodzić z pokoju, jedynie co to wtedy, jak Velroy będzie na zewnątrz. Mieliśmy nie wchodzić sobie w drogę, a nawet jeśli, to miałam szybko zniknąć sprzed jego oczu. Inaczej eksmisja do domu. Dostałam też syrop uspakajający i trzy razy dziennie musiałam pić melisę. Życie, jak w bajce normalnie. Zgodziłam się na to wszystko pod warunkiem, że pozwolą mi zobaczyć wilka i dopóki tu jestem, Velroy miał nie robić mu więcej krzywdy. Przystał na mój warunek, po czym uśmiechnął się paskudnie. W głowie miał już pewnie tysiące myśli, jak go zabije. Dostałam dreszczy i przestałam o tym myśleć.
 *
Leżał pod drzewem. Jedynymi oznakami życia były ciche pojękiwanie z bólu. Futro na przedniej łapie było całe w zaschniętej krwi. Tylna kończyna podobnie.
Klatka piersiowa zwierzęcia unosiła się nazbyt szybko. Wilk czasami wydobywał ciche charknięcia. Co raz trudniej mu się oddychało. Stracił tyle krwi...
Kucnęłam i wyciągnęłam ręce przed siebie. Powoli stawiałam dłonie i stopy przybliżając się do zwierzęcia.
- Hej, wilczku. Chce ci pomóc - oznajmiłam spokojnym głosem w stronę zwierzęcia
- Myślisz to coś cie zrozumie? - zapytał Velroy.
Na dźwięk jego głosu, głowa wilka uniosła się. Położył uszy i odsłonił wargi. Sekundę później jego uwaga skupiła się na mnie. Warki i szczeki stawały się co raz głośniejsze, lecz ja się nie ruszyłam. Wilk podparł się na zdrowej łapie i ukazał zjeżoną sierść na karku.
- Nie bój się, proszę - załkałam wyciągając dłoń do obwąchania. Powinien zrozumieć, że nie chce zrobić mu krzywdy. Dawałam mu się poznać.
Nagły trzask przeładowywanego pistoletu rozwścieczył wilka. Wayte chwycił mnie w pasie i szybko wycofał nas w stronę domu. Velroy osłaniał go celując w sam środek głowy zwierzęcia. Wilk natomiast zrobił parę kroków i bezwładnie padł. Wydobył długie, smutne wycie i zamilkł.
- Puszczał mnie debilu - warknęłam na Wayte'a. - Muszę jej pomóc.
- Jej?
- To wilczyca.
- A ty skąd wiesz takie rzeczy? - spytał rozbawiony moim zachowaniem Velroy.
- Odłóż pistolet. Przecież i tak nic mi nie zrobi. Nie jest w stanie...
- Lelila daj sobie spokój. To tylko zwierzę, na świecie ciągle jakieś ginie - powiedział zrezygnowany moim zachowaniem Wayte. 
- Zostawicie mnie samą? 
- Jasne, mam nadzieję, że cię zje - oznajmił wesoło Velroy. Spojrzał jeszcze na Wayte i wzrokiem nakazał mu wrócić do domu.
Wilczyca spojrzała na mnie. Miała przekrwione i smutne oczy. Jaskra żółć tęczówek była zamglona. Nie musiałam być ekspertem od zwierząt, by widzieć, jak bardzo jest głodna i wyczerpana. Rany na łapach były zabrudzone i strasznie ropiały. Poczułam, jak śniadanie podchodzi mi do gardła. 
Przykucnęłam i powoli szłam do niej na czworaka. Nie warczała, nie odsłaniała kłów. Jedynie patrzyła. Nie traciłyśmy kontaktu wzrokowego, do momentu, gdy znalazłam się koło jej pyska. Czułam jednocześnie niepokój i ogromne szczęście. Nigdy tak blisko nie zbliżyłam się do wilka, tym bardziej rannego, który powinien dostać szału i pluć pianą. Zbliżyłam dłoń do jej uszu i wciąż na siebie patrząc, położyłam delikatnie. Miała szorstkie futro, pod którym był miękki puszek. Wtopiłam w nie palce i pieszczotliwie głaskałam. Przymrużyła oczy i westchnęła głęboko. Drugą rękę włożyłam do torby i wyciągnęłam reklamówkę. Wyjęłam z niej szynkę, kiełbaski oraz polędwice. Chłopaki mnie zabiją. Wilczyca od razu wyczuła zapach i nosem powędrowała wprost do mojej dłoni. Jadła łapczywie. Kilka kłapnięć szczęką wystarczyło by wszystko pochłonęła. Wylizała jeszcze moją dłoń i zaskomlała o więcej. 
- Nie mam już. Zjadłaś wszystko - pogłaskałam ją jeszcze raz, po czym wstałam. - Przyjdę w nocy, czekaj cierpliwie.

wtorek, 30 sierpnia 2016

6


- Jedzenie! - krzyknął Jarett przechodząc z domku na patio. Wypełnione reklamówki trzymał wysoko nad głową. Wszyscy wokół musieli zobaczyć jego trofea. Za nim pojawił się Velroy niosąc karton wypełniony po brzegi piwem. Ustawili prowiant na stole. Wayte przyniósł metalowe kijki, na których były już nadziane kiełbaski. Justin i Kyrstin przyszli ostatni. Dziewczyna ubrana w czerwony polar wesoło skakała koło chłopaka, przyciskając czarny, zwinięty materiał do piersi - moja bluza.
Wayte podszedł do mnie od tyłu i objął w talii. Pocałował delikatnie skórę mojej szyi, aż dostałam dreszczy, a po nich nastąpiło przyjemne ciepło.
- Zapomnijmy o tym co było, okej? – szepnął mi do ucha.
- Masz na myśli nas czy twoich dzisiejszych wybryków?
- Przestań już – zacisnął mocniej ręce, przyciągając mnie do siebie. – To chociaż po wycieczce porozmawiajmy o tym.
- Na to się prędzej zgodzę – odparła, wciąż obserwując las.
- Na co się tak wpatrujesz? - spytał kierując wzrok na drzewa.
- Coś tam trzeszczało, a potem usłyszałam…
- Komu piwa!? - zagłuszył mnie Justin. Odpowiedziały mu pozytywne okrzyki. Wayte pociągnął mnie delikatnie za tors w kierunku stołu. Oderwałam w końcu oczy od lasu. Ruszyłam razem z chłopakiem do reszty towarzystwa.
Alkohol się lał, mięso się smażyło, muzyka głośno leciała w tle. Rozmowy i śmiechy niosły się ponad stół. Każdy korzystał z chwili. Kyri i Jarett tylko co chwile milkli przywarci do siebie ustami. Velroy, Justin i Wayte na okrągło znajdowali jakiś wspólny temat. Gdybym ich nie znała, pomyślałabym, że to starzy, dobrzy kumple. Dziwne, bo przecież dopiero co się poznali. Byli tak pochłonięci sobą i chmielowym napojem, że nie zauważyli, kiedy ostatnia porcja kiełbasek i karkówki zwęgliła się, a ognisko ledwo co się tliło. Jedynym źródłem światła była teraz okrągła tarcza księżyca.
Wstałam powoli i ruszyłam w kierunku paleniska. Ręka, którą Wayte mnie obejmował, bezwładnie opadła na ławkę. Zaraz potem sięgnął nią po otwieracz i otworzył każdemu z kolegów po kolejnym piwie. Widać, że bardzo przejął się moją nagłą zmianą miejsca. Wypili już tyle, że wątpię czyby nagły atak wściekłych dzików go poruszył.
- Lelila? - usłyszałam znajomy głos za placów. - Idziemy z Jarettem do sypialni, poradzisz sobie z nimi? – wskazała pijanych kolegów.
- Tak - odparłam i odprowadziłam wzrokiem przyjaciółkę z chłopakiem, aż do samych drzwi.
Kupka zebranych wcześniej patyków zdążyła się już skończyć. Gazety zostały, ale nimi raczej nie podtrzymam długo ognia. Jedyne co mi pozostało, to las...
Próbowałam zignorować to, co wcześniej słyszałam. Dźwięk łamanego drzewa na wiele sposobów można wytłumaczyć. Spróchniała gałąź pod swoim ciężarem oderwała się od drzewa i spadła. Leśniczy pilnował, żeby nikt podejrzany nie kręcił się po lesie. Chyba, że właśnie on był tym podejrzanym. Nie, to nie możliwe. Sarna mogła też w popłochu uderzyć w gałąź i ją złamać. Tylko, że coś musiała ją wystraszyć. Każda nadchodząca myśl była gorsza od drugiej.
Wycie... Nie przypominam sobie, żeby gdzieś w tych lasach żyły wilki. W grę mogły wchodzić jeszcze zdziczałe psy, ale wątpię, żeby podchodziły tak blisko ludzi. Tym bardziej teraz, kiedy narobiliśmy tyle hałasu, że chyba w samym Duluth nas słyszeli. Mogę w spokoju iść nazbierać patyków i nic mi się nie stanie. Nie będę też odchodzić zbyt daleko. Mam tylko nadzieję, że chłopcy za bardzo się nie spiją i usłyszą moje krzyki, jeśli coś by się stało.
Opuściłam patio i zbliżyłam się do granicy podwórka z lasem. Stawiałam stopy powoli i uważałam, żeby nie nadepnąć na coś. Zrobiłam jeszcze kilka kroków, po czym kucnęłam. Przeczesywałam podłoże wzrokiem i dłońmi. Zimne liście drażniły moje opuszki palców, powodując nieprzyjemne uczucie. Czułam, jakbym dotykała martwych zwłok.
Odrzuciłam szybko tą myśl. Skupiłam się na zbieraniu patyków w blasku księżyca. Jasne strumienia światła przedzierały się przez korony drzew i oświetlały ściółkę. Zebrałam pokaźny stosik suchych gałązek. Chwyciłam go dwiema dłońmi i niezgrabnie się podniosłam. Lekko się zachwiałam, ale szybko złapałam równowagę, by znów ją stracić.
Cofnęłam się w tył, upuszczając wszystkie drewienka. Poczułam za sobą wystający korzeń, ale za późno. Przewróciłam się i upadłam na tyłek. Próbowałam ratować się dłońmi, ale ból po pazurach i kłach Glorii nagle się odezwał. Miałam teraz gorsze zmartwienia, niż ociekające krwią rany zadane przez kotkę.
Jaśniały, jak dwie żółte lampki. Czujne oczy kierował wprost na mnie. Nie wyrażały strachu, gniewu czy zdenerwowania. Raczej ciekawość. Był w postawie stojącej na usztywnionych łapach. Ogon uniósł ku górze, tak samo jak uszy. Sierść na grzbiecie miał lekko zjeżoną. Pokazywał tym samym, że ma nade mną dominacje. Wyraźnie pamiętam, jak Avlord tłumaczył mi ich zachowanie.
Co on tu robił? W tych lasach nie powinno być wilków. Na pewno ktoś by je już zauważył. Chyba, że ten tu to samotnik. Odłączony lub wyrzucony z watahy.
Uniósł przednią łapę i postawił ją bliżej mnie.
Serce już wystarczająco mocno biło mi z przerażenia i ekscytacji. Kiedy jednak wilk zrobił ruch, moja pompka do krwi prawie wyskoczyła z piersi. W tym samym momencie zorientowałam się, że wystającym korzeniem była ułamana wielka gałąź od sąsiedniego drzewa. Nie była spróchniała.
Nigdy nie uciekaj - usłyszałam głos Alvorda w głowie. - One są, jak ludzie. Wystarczy tylko dobrze słuchać i obserwować. Nie rób gwałtownych ruchów. Pokaż mu, że ulegasz.
Powoli zniżyłam tors do ziemi. Wręcz na niej leżałam brzuchem. Wciąż utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Miał takie piękne, hipnotyzujące oczy.  Zwierzę rozszerzyło dziurki w nosie i łapczywie wciągnęło powietrze. Jego uszy przekręciły się nagle i cały spokój go opuścił.
Wilk nastroszył futro na całym grzbiecie. Uniósł wargi odsłaniając ostre i śnieżnobiałe kły. Wydobył się z nich groźny szczek połączony z gardłowym warknięciem. Ugiął się lekko na łapach, jakby gotował się do skoku. Co w takich sytuacjach radził Alvord? Nic!  Bo nigdy nam się nie zdarzyła taka sytuacja.
Zerwałam się nagle z miejsca, obróciłam i ruszyłam przed siebie. Wiedziałam, że zbyt wielkich szans nie mam. Zwierzę mogło dogonić mnie w kilka sekund i wbić ostre zęby w kark. Nie zaszłam jednak daleko, bo wpadłam wprost na pierś Wayte’a. Objął mnie ramionami i przycisnął mocno do siebie.
- Co ty wyprawiasz?! - wykrzyczał w moje włosy. Czuć było do niego spirytusem. Ledwo trzymał się na nogach, ale nie wypuszczał mnie z ramion. Cała się trzęsłam z emocji, a on próbował to opanować.
- Uciekaj! – próbowałam się wyszarpać. Za plecami rozbrzmiewały szczęknięcia i groźne warkoty. Wilk szalał ze wściekłości. Tylko dlaczego... Dlaczego jeszcze nas nie dopadł?
Powoli odwróciłam głowę. Zwierzę podskakiwało w powietrze, ale niewidzialna siła ściągała go na dół i szarpała w tył, za każdym razem, gdy próbował się zbliżyć. Z szarego pyska sączyła się gęsta, biała piana. Cały czas podskakiwał w naszą stronę i nieprzyjacielsko kłapał paszczą. Wyglądało to jakby dzieliła go od nas szklana szybka. Takowej jednak nie było. To co go powstrzymywało?
Blask księżyca odbił się od żyłki przywiązanej do drzewa. Drugi koniec był zaciśnięty na tylnej łapie wilka – cały we krwi.
- Wayte, co się dzieje? - spytałam lekko zdezorientowana.
- Co ci strzeliło, żeby samej tu przychodzić?! - potrząsnął mną, jakbym była lunatykiem i próbował mnie obudzić.
- Chciałam tylko zabierać gałązek, bo ognisko gasło! - tłumaczyłam się. Co chwila jednak zerkałam to na niego, to na wilka. Znajdował się za nami wielki basior, a Wayte zachowywał się, jakby go nie widział.
- Wiesz, jak się bałem o ciebie? W jednym momencie widziałem cię przy ognisku, a potem zniknęłaś!
- Jakbyś nie był zajęty kolegami, to byś wcześniej zauważył moje zniknięcie – opanował swój gniew i powoli przemówiłam do niego. – Trzeba mu pomóc – wskazałam na wilka. – Jest w pułapce. Nawet nie chce myśleć, jak musi cierpieć.
Wayte otworzył szeroko usta. Widziałam, że chciał na mnie nakrzyczeć. Powiedzieć, że jestem głupia, że naraziłam się na niebezpieczeństwo. Ale przecież nic się nie stało. Oprócz trzęsącego i spoconego ciała, jestem cała i zdrowa.
W końcu jednak nic nie powiedział. Nie zareagował na moje uwagi dotyczące stanu zdrowia wilka. Myślał nad czymś intensywnie, ale przerwało mu Pojawienie się Velroy’a. Chłopak zdecydowanym krokiem szedł w kierunku wilka ze strzelbą w ręku.
Nie. On nie może tego zrobić.
Chwyciłam Wayte’a za nadgarstki i próbowałam odsunąć jego ręce. Rany otworzyły się jeszcze bardziej, ale pomimo bólu nie puszczałam. Wayte również. Wiedział co chce zrobić. Zaczęłam się szarpać i wrzeszczeć.
- Velroy stój! Nie możesz go zabić! – krzyknęłam i zaczęłam dodatkowo kopać chłopaka.
- Wayte uciszą ją - nakazał surowo. Stanął na granicy skoku wilka. Zwierzę próbowało zaatakować, ale znowu zostało pociągnięte do tyłu. Kłapnął tylko zębiskami przed twarzą chłopaka i opluł go śliną. Wyraźnie go to zirytowało i przystawił strzelbę do oka.
- NIEE! - ryknęłam z rozpaczy. Zdarłam już doszczętnie gardło przez kłótnie z Wayte’m.
Velroy nacisnął spust i rozległ się huk strzału. Zwierzę żałośnie jęknęło i jego kolorowe ślepia zniknęły. Po chwili postać Velroy’a również zaczęła niknąć. Potem las, Wayte, aż w końcu wszystko zaszło mgłą i poczerniało. Mięśnie mi zwiotczały i osunęłam się w ramionach chłopaka.

sobota, 20 sierpnia 2016

5


Na kanapie siedział obcy mi chłopak. Kruczoczarne włosy sięgały mu do ramion. Kości policzkowych pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna. Szare oczy badawczo mnie obserwowały. Było w nich coś dziwnego, jakaś iskra – złowroga iskra. Od całej jego osoby emanowała negatywna siła, która pochłonęła również mnie. Nie przypominam sobie, żeby jakiś nowy był na mojej liście idealnych wakacji. Zepsuje wszystko, mogę dać sobie rękęza to uciąć. Na sto procent go nie polubię.
Miał na sobie czarną bluzkę zespołu metalowego. Widziałam już gdzieś ten napis na jednej z płyt Justina. Na chudych palcach spoczywały srebrne pierścienie i sygnety. Miał również łańcuch obwinięty kilkakrotnie na nadgarstku.
- Ona umie mówić? - spytał rozbawiony.
- Oczywiście, że umiem - odparłam. - Tylko zastanawiam się kim jesteś i po co tu jesteś.
 - Lelila spokojnie - odparł Jarett wychodząc z kuchni i ugryzł brzoskwinie. - Velroy to mój kuzyn. Wujek się spytał czy wezmę go ze sobą.
- I ty się zgodziłeś? - spytałam poirytowana.
- Ej! - wtrącił się nowy. Wstał z kanapy i podszedł do mnie. - To dom mojego ojca. Jeśli nie pasuje ci moja obecność, to wypad.
- Spokój! - krzyknął Wayte. - Chodź się rozpakować – skinął do mnie głową. - Wyjaśnię ci wszystko na górze – podniósł bagaże i skierował się w stronę schodów. Idąc za Wayte’m nie spuszczaliśmy z Velroy’em wzroku z siebie. Jarett podszedł do niego i zajął jego uwagę.
Schody były kręcone i oczywiście drewniane. Metalowa poręcz była zimna w dotyku i ukształtowana w roślinne wzory. Pokonaliśmy szybko trzy zakręty i znaleźliśmy się na pierwszym piętrze. Oprócz kilku skór z sarny na podłodze, znajdował się tu tylko korytarz i drzwi.
- Które nasze? - spytałam lekko podniecona, chociaż wciąż byłam zła na obecność Velroy’a.
- Te pośrodku - wskazał palcem na kasztanowe drzwi. – Postawię tu bagaże, dasz radę sama je znieść?
- Żartujesz sobie? – spytałam zaskoczona. Czyżby zapomniał o moich pogryzionych dłoniach? Przecież ja ledwo mogę bluzę rozsunąć, żeby nie umierać z bólu.
- Muszę zejść na dół i pogadać z Velroy’em.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim chłopakiem? Najpierw nie dajesz ponieść się zazdrości, widzisz moje ogromne opatrunki, uciszasz mnie i Velroy’a, a teraz każesz mi zanieść bagaże, bo chcesz z nim porozmawiać?! Mogłeś z nim już kilka godzin gadać, ale postanowiłeś właśnie teraz! Przecież ja łyżki nie podniosę, a co dopiero dwudziestokilowy plecak. Miałeś mi wyjaśnić obecność tego szkieleta obwieszonego srebrem, a zamiast tego, zostawiasz mnie, bo on rozmowa z nim jest ważniejsza?
- Lelia - wypowiedział moje imię przepraszająco i pocałował mnie w policzek. - Wynagrodzę ci to - dodał i zbiegł po schodach.
Zostawił mnie samą z bagażami.
            Pojebało go. Świeże powietrze ma pogadać, a nie powodować niezrozumiałe myślenie. Wayte nigdy nie zostawił mnie dla kolegi. Tym bardziej, gdy jestem ograniczona ruchowo i gdy owego kolegę poznał dwie godziny temu. To jest jakiś żart. Jak ja mam sobie teraz poradzić? Przecież plecak nawet kółek nie ma. Niech go szlag.
Zostawiłam plecak przy schodach. Mam nadzieję, że nikt się o niego nie potknie. Wayte musi dostać jakaś kare, nauczkę za to. Zrobię mu taki horror, że nie będzie ściągał plecaka przez miesiąc.

Nacisnęłam na klamkę łokciem i rozchyliłam drzwi nogą. Weszłam do środka i wrzasnęłam. Zasłoniłam usta dłonią, żeby się uciszyć. To był chyba najgorszy dzień w moim życiu. Rano udusiłam kota, musiałam chodzić po martwych sarnach, co jeszcze nie było jakieś najgorsze, ale to...
Na parkiecie leżało futro z wilka. Miał otwarty pysk skierowany w moją stronę. Sztuczne kły szczerzyły się, ostrzegając bym się nie zbliżała. Nawet nie miałam zamiaru. Szklane ślepia pusto spoglądały w przestrzeń.
- Lelia! Co się stało! - wrzasnął z dołu Wayte.
- Tu jest martwy wilk! - odkrzyknęłam. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Kto mógł zabić tak wspaniałe zwierzę? Łzy mimowolnie poleciały mi po policzkach. Usłyszałam szybkie tupanie i zaraz znalazł się przy mnie Wayte. Przytuliłam się do jego piersi. - Zabierz to. Już!
- To tylko skóra. Nic ci nie zrobi - pocieszał mnie ukochany, głaszcząc po głowie.
- Nie o to mi chodzi ty debilu! Masz to zabrać! - nalegałam i odepchnęłam go od siebie. Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo zabolał mnie ten widok.
- Obiecuję, że więcej go nie zobaczysz - powiedział i złożył pocałunek na moich ustach. Trzasnęłam go dłonią w tarz. Skuliłam się z bólu, ponieważ czułam, jak strupy pękają. Bandaż powoli zmieniał kolor z białego na bladoróżowy.
Wayte obszedł mnie i kucnął. Zwinął futro i wyszedł z nim bez słowa z pokoju. Odważyłam się znowu spojrzeć w tamto miejsce. Zostały pojedyncze, szare włoski. Wyróżniały się na ciemnej podłodze.
Przynajmniej teraz zostałam sama. Zamknęłam drzwi. Nie miałam teraz ochoty na towarzystwo. Po pierwsze musiałam się ogarnąć. Szaleńcza podróż, dziwne zachowanie Wayte i teraz ten płacz musiały nieźle wpłynąć na mój wygląd i stan psychiczny.
Po chwili znowu wszedł niosąc plecak. Położył go na łóżku i wychodząc trzasnął drzwiami. Wytarłam łzy czystym bandażem. Opatrunek na prawej ręce rozgryzłam zębami i powoli go rozwijałam. Był cały we krwi, ale ta już nie leciała. Palce miałam sparaliżowane z bólu i ledwo mogłam nimi ruszać. Rozerwałam też drugi opatrunek. Na lewej dłoni były bardziej płytkie rany, ale równie bolesne. Pomimo tego rozpoczęłam powolne rozpakowywanie.
Pościel była pomarańczowa z brązowymi elementami. Poduszki miały takie same poszewki. Przysiadłam na skraju i rozsunęłam zamek plecaka. Wyjęłam ciuchy i kosmetyki. Worek z jedzeniem odstawiłam na podłogę. Później zniosę go do kuchni, a raczej Wayte to zrobi.  Pochowałam resztę rzeczy do szafy, a kosmetyki do łazienki. Przy okazji przemyłam dłonie zimną wodą, co spowodowało ogromną ulgę.
Rozległo się pukanie i drzwi powoli się rozchyliły. Justin opierał się o framugę.
- Skończyłaś już?
- Tak, a ty?- odpowiedziałam pytaniem, a on przytaknął. Rzuciłam plecak i karimatę stopami upchałam je pod łóżkiem. Mogę się założyć, że do końca wyjazdu żadna z tych rzeczy już mi się nie przyda.
- Lelila znamy się od dziecka - powiedział i usiadł na łóżku. Oparł łokcie na kolanach i lekko się zgarbił. - I pomimo wieloletniej przyjaźni nie potrafię zrozumieć, czemu krzyknęłaś na widok skóry z wilka? Przecież tyle razy jeździliśmy z naszymi rodzicami do lasu, jak byliśmy mali. Mamy nawet zdjęcie z wypchaną głową łosia! Nie powiesz mi chyba, że nagle zaczął obchodzić cię los tych zwierząt.

- Po prostu się przestraszyłam, okej? - odparłam zrezygnowana. Nie chciałam już więcej o tym słuchać. Znałam powód mojej wielkiej rozpaczy i nie chciałam z nikim się nią dzielić. To była tajemnica, którą dzieliłam z Alvordem i obiecaliśmy sobie, że zabierzemy ją do grobu.
- Przestraszyłaś? – spytał i wyciągnął coś z kieszeni. Podszedł do mnie, odkręcił maść i zaczął smarować moje rany. - Krzyknęłaś na cały dom, a tusz z rzęs spływa ci po policzkach - powiedział oskarżycielsko.
- Dość! - wrzasnęłam. - Jeszcze jedno słowo, a zacznę żałować, że tu przyjechałam. Chce tylko spokoju, świętego spokoju! Rozumiesz?! - wyciągnęłam palec w jego stronę, a potem przeniosłam go na drzwi. - Wyjdź.
- Lelia... - miał coś powiedzieć, ale nic więcej nie wydostało się z jego ust. Położył maść na szafce nocnej. Wstał zrezygnowany i zły, że niczego się nie dowiedział. Wyszedł z pokoju. Musiał stawiać ciężkie kroki na schodach, bo strasznie dudniło.
Niech ten dzień się już skończy. Nie tak to sobie wyobrażałam. Mieliśmy tu przyjechać szczęśliwi i dobrze się bawić w swoim gronie. Wszystko się musiało skomplikować. Podeszłam do okna i oparłam łokcie na parapecie. Może zieleń lasu mnie nieco uspoki.
Muszę to wszystko jakoś poukładać. Pozbycie się tego gota nie wchodzi w grę. "To dom mojego ojca." I co mnie to obchodzi? Założę się, że sam się wprosił, a Jarett nie wiedział co zrobić. Pewnie się bał, że wujek nie udostępni nam domku. Mógł nas chociaż uprzedzić o nowej osobie i powiedzieć kto to. Ale nie, musiał nam zrobić niespodziankę! Jednak nikomu on nie przeszkadza. Dlaczego wszyscy go tak polubili? Co on takiego sobie w ma, bo jak dla mnie to nic.
Kolejny minus tego dnia to zachowanie Wayte’a. Muszę przyznać, że na samym początku był bardzo spokojny i kochany. Nie wiem co Jarett i Kyri mu powiedzieli. Z pewnością nawiązali do mojego związku z Alvordem. Opowiedzieli, jak cierpiałam i płakałam nocami przez niego, Wayte’owi zmiękło serduszko i stwierdził, że będzie najlepszym chłopakiem! Tylko, że to już się powtarza trzeci raz. Zazwyczaj po tygodniu, no maksymalnie dwóch, przechodziło mu i nadal robił awantury. Czasami zadaje sobie pytanie: po co? Po co z nim jesteś? Po co jesteś z kimkolwiek? Odpowiedź jednak nigdy nie nadchodzi. Ale jeśli przez pozostałe dni będzie się zachowywał tak paskudnie wobec mnie, jak przed chwilą, to zakończę to. Nie mam zamiaru znowu się męczyć.
*
Chłopacy pojechali po kiełbaski i karkówkę. Razem z Kyrstin zaczęłyśmy przygotowania do grilla. Wzięłyśmy naczynia i zaniosłyśmy na tył domku. Było tam duże patio, do którego schodziło się po kamiennych schodkach. Takich samych, jakich są przed budynkiem. Na środku było okrągłe miejsce na ognisko wyłożone szarymi kamieniami. Po lewej znajdowało się duże jacuzzi. Po bokach miał przymocowane malutkie deski, na których stawiało się drinki i ewentualne jedzenie. Drewniany, duży stół był po drugiej stronie patio.
Ustawiłyśmy talerzyki i sztućce na blacie. Przyniosłyśmy chleb, musztardę i ketchup. Kyri poszła jeszcze po picie, a ja musiałam zająć się ogniskiem. Klęknęłam przed paleniskiem i ustawiłam kawałki drewna w piramidkę. Podłożyłam pod spód gazety i podpaliłam od zapalniczki.
- Ile oni to kupują! - powiedziała zrezygnowana Kyri i ustawiała kartony z sokiem na stole, po czym usiadła.
- Zaczynam się robić głodna - na potwierdzenie moich słów złapałam się za brzuch i pomasowałam go.
- Ja też. Rozpaliłaś już?
- Tak, jeszcze tylko podmucham i idę do ciebie.
- To dobrze. Musimy pogadać kochana.
- Jeśli chodzi o tą skórę z wilka...
- Nie, Justin powiedział, żebyśmy nie poruszali tego tematu. Chodziło mi raczej o pewnego chłopaka.
- Nie wspominaj mi o tej przybłędzie - warknęłam i wstałam od ogniska. Płomienie wzbijały się w powietrze, rozświetlając patio na czerwone i pomarańczowe kolory. Podeszłam do stołu i usiadłam naprzeciw Kyrstin.
- Daj szanse się poznać, to go polubisz.
- Nie chcę go poznawać! Wiesz, że nie lubię, jak ktoś próbuje wbić się do naszej paczki.
- Jesteś okropna, wiesz? – powiedziała naburmuszona i założyła ręce na piersi. - On kiedyś będzie moją rodziną – próbowała mnie przekonać.
- Szczerze współczuje – odparłam z pogardą.
- Nie przeginaj. Widzę, jak bardzo przeszkadza ci jego obecność, ale chociaż udawaj, że to zaakceptowałaś– pogroziła mi palcem. - Zrób to dla mnie – poprosiła słodko i zrobiła maślane oczka. Typowa Kyri, zrobi wszystko, żeby tylko postawić na swoim.
- Okej, ale jeśli w pewnym momencie nie wytrzymam, to nie miej do mnie pretensji – poddałam się. Nie dałaby mi żyć, gdybym się nie zgodziła.
- Kocham cię! - wrzasnęła i przytuliła mnie przez stół. Brzuchem strąciła kartony z piciem, które szybko podniosła.
Rozmawiałyśmy jeszcze kilka minut. Najbardziej ciekawiło ją historia z kotem. Co chwila przyglądałam się ognisku, czy aby za bardzo nie gaśnie. Kyri w pewnym momencie poszła po bluzy dla nas i przy okazji zadzwonić do chłopaków. Nie było ich już czterdzieści minut. Zgubili się czy co? Usiadłam po turecku przy palenisku i wpatrywałam się w ogień. Płomienie wesoło skały to w górę, to w dół. Czasami wydawało mi się, że próbują dosięgnąć samych gwiazd.
Trzask. Odruchowo odwróciłam głowę w stronę lasu. Przeczesywałam wzrokiem drzewa od korzeni, aż po korony. Nie był to normalny odgłos. Za głośny na zwierzę. Mogłabym przysiąść, że ktoś złamał gałąź i to sporą. Powoli zaczęłam wstawać z kostki, nie odrywając oczu od kniei. Byłam już w pozycji stojącej, gdy przeraźliwy dźwięk znowu się rozległ. A po nim długie, smutne wycie.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

4



Jechaliśmy już ponad godzinę z Duluth, a droga w GPSie nie miała końca. Tunel, który tworzył las powodował, że pomimo iż jest ósma rano, jest ciemno i chłodno.
Gra „co ja widzę” znudziła nam się po pięciu minutach. Proponowałam zabawę, kto zgadnie, jak najwięcej gatunków drzew, ale Justin popatrzył na mnie spode łba i stuknął się parę razy w czoło. Zapomniałam, że dla niego istnieje tylko choinka, która w prawdzie nie zalicza się do drzew. Pozostało nam jedynie spanie lub spoglądanie przez szybę. Justin szybko dokonał wyboru wyrywając mi poduszkę spod głowy i kładąc pod swoją. Zadowolony ułożył się w wygodniej pozycji i zamknął oczy.
Podły. Zrobił mi rękawice bokserskie z bandaży i korzysta teraz ile wlezie. Nie miałam nawet, jak się na nim odegrać. Zawsze mogłam do uderzyć, ale ryzyko otwarcia ran było zbyt wielkie. Zrezygnowana wzięłam kilka głębokich oddechów i wdechów i oparłam głowę o szybę.
Drzewa zlewały się w zielono-brązowy mur. Czasami przebiegła pojedyncza sarna, ale na tym koniec. Ryk silnika odstraszył pewnie wszelką zwierzynę w odległości dziesięciu kilometrów.
- Jesteście pewni, że Jarett wysłał wam dobrą lokalizacje? – spytała mama Justina.
- Taaak mamo – odpowiedział ziewając. Chwycił poduszkę i położył ją na moich kolanach. Odpiął pasy i ułożył się na niej. Justin zawsze źle nosi długie podróże, tym bardziej gdy brakuje mu snu. Robił się wtedy drażliwy i trudno było złapać z nim kontakt. Nie miałam serca go zganić za zbytnie pozwalanie sobie, ale musiał się wyspać. Inaczej dałby sprowokować się Wayte’owi na miejscu. Głaskałam go, jeśli można nazwać głaskaniem ocieranie bandaża o włosy, żeby umilić mu drogę. Zamruczał, jak kot i wtulił się bardziej w poduszkę.
Pani Velen spojrzała we wsteczne lusterko i uśmiechnęła się na nasz widok. Potem skierowała wzrok na moje dłonie i spochmurniała.
- Lelila skarbie, przepraszam cię za Glorie. Nigdy bym nawet nie pomyślała, że ta kocica jest zdolna do czegoś takiego.
- Była pewnie głodna, ale ja również muszę przeprosić. Przecież udusiłam kota pani córki- starałam się ukryć swoje rozbawienie. Teraz ta cała sytuacja wydawała mi się po prostu śmieszna. Wkurzony Wayte odjeżdżający z piskiem opon, uduszony kot lecący w sam środek lasu i ja, jako bokser. Nie do wiary, że wszystkie te rzeczy nastąpiły po sobie.
- Kupi się nowego kocura Jessi - powiedział Justin. - Albo rybkę albo chomika... - wymyślał przykładowe zwierzątka dla siostry.
- Poczekaj chwilkę - przerwała mu matka nerwowo rozglądając się po lesie. -  Widzieliście to? – spytała przestraszona.
Justin, jakby na niemy rozkaz, wstał i zapiął się pasami. Spojrzałam na niego zdezorientowana, ale przeczesywał las wzorkiem. Jakby czegoś szukał. Ale czego konkretnie? Odsunęłam szybę do połowy i uważniej przyjrzałam się mijanym drzewom. Pani Velen nie odezwała się już ani słowem. Dziwne, że tak nagle zamilkła. Była to w końcu bardzo gadatliwa kobieta.
Oraz spokojna.
Jednak, gdy nadmierna prędkość wcisnęła mnie w fotel, zaczęłam się zastanawiać kto siedzi za kółkiem. Przyśpieszyła, jak nigdy dotąd. Pędziliśmy, jak na autostradzie. Na zakrętach ledwo wyrabialiśmy. Spod kół wystrzeliwały kamyki i kurz z zaschniętego błota. W asfalcie pojawiły się nagle dziury. Auto skakało co chwile. Rękami przytrzymywałam się siedzenia przed mną, bo rzucało mną na wszystkie strony. Justin uderzył głową w sufit i głośno jęknął. Teraz już wiem, jak się czuły świetliki, kiedy łapałam je do słoika i potrząsałam, żeby świeciły. Nigdy więcej im tego nie zrobię.
Co ją mogło tak wystraszyć? Niedźwiedź? Przecież od ryku, jakie wydawało auto, już dawno powinien uciec. W całym tym szaleństwie, wciąż obserwowałam las. Był czysty.
- Co się dzieje?! – spytałam przekrzykując ryk silnika.
Stopa pani Velen z gazu przeszła na stop. Auto gwałtownie się zatrzymało. Pasy wcisnęły mi płuca w kręgosłup. Oddychanie w takim momencie było nie możliwe. To samo działo się z Justinem.
Wyrosła przed nami, jak drzewo. Wielka tabliczka z napisem REZERWAT RONIX.
- Proszę pani, co się dzieje? – znowu spytałam. Miałam dość tej szaleńczej ucieczki przed niczym.
- Na dwunastą muszę być w pracy, a jeszcze droga powrotna. Musiałam się troszkę pośpieszyć - odpowiedziała, jak gdyby nigdy nic. Jeszcze się uśmiechnęła słodko i puściła mi oczko we wstecznym lusterku. Spojrzałam zdenerwowana na Justina.
- Pani tak serio?
- Nie. Justin poprosił mnie, żebym cię nastraszyła troszkę. Nie miej mi tego za złe, w końcu to on bardziej na tym ucierpiał – odwróciła się na siedzeniu i spojrzała na syna. Nadal masował obolałe miejsce. – Będzie siniak, synuś. Mówiłam, że to zły pomysł.
- Daj już spokój – odparł naburmuszony i czerwony ze wstydu, że plan obrócił się na jego niekorzyść.
*
Pani Velen zaparkowała przed domkiem. Nie wjechała nawet na pojazd. Czy ona czeka, aż wysiądziemy i będzie mogła znowu jechać dwieście na godzinę? Jest tak samo dobrym lekarzem, jak piratem drogowym.
Justin przechylił się w moją stronę i otworzył drzwi. Pchnęłam je nogą i wysiadłam.
- Do widzenia! - pożegnałam się.
- Miłej zabawy dzieci. Justin, a ty nie szalej za bardzo - ostrzegła go. Skinął jej głową i wysiadł. Zatrzasnęliśmy drzwi w tym samym czasie. Justin wyjął torby z bagażnika i pomachał mamie. Ryk silnika znowu rozdarł leśną ciszę i odjechała z chmurą pyłu i gruzu.
Drewniany domek idealnie wpasował się w leśne otoczenie. Był dwupiętrowy o dachu w kształcie odwróconej litery V. Ściany były ułożonymi poziomo balami drewna. Wycięto w nich miejsce na kwadratowe okna, w których wisiały zielone firanki. Miedzy nimi znajdowały drzwi. Miały w sobie malutką szybkę i metalową, rzeźbioną klamkę.
Ganek był dość duży. Otaczające go drewniane balustrady miały w środku wycięte dziury, w które powstawiano cienkie, jasne rurki. Ustawiono tam huśtawkę na dwie osoby, stolik i trzy krzesła. Prowadziły do niego kamienne schodki. Po bokach widniał pas fioletowych kwiatków, chyba bratków. Co drugi stopień w podłoże były wbite malutkie lampki. Gdyby nie promienie słońca odbijające się od nich, byłyby niewidzialne.
Justin podniósł bagaże i ruszył do budynku. Położyłam mu szybko dłoń na ramieniu.
- Nie wierze, że twoja mama zgodziła się na twój plan.
- Myślisz, że po kim jestem taki zwariowany? – spytał. Widać było, że jest dumny ze swoich genów.
- Justin – postanowiłam zmienić temat. - Może ja pierwsza pójdę? Pogadam z Wayte’m, żeby nie był...
- Nie boję się go - odparł ostro. Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze. - Przepraszam. Wiem, że się o mnie martwisz, ale poradzę z nim sobie.
Nagle przed dom wypadła Kyri. Pisnęła, aż ptaki z drzew odfrunęły. Podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyje.
- Hej! - powiedziałam, łapiąc haustami powietrze. - Nie duś mnie proszę.
- Lelila tu jest tak wspaniale! - krzyknęła mi prosto do ucha i rozluźniła objęcia. - Salon jest wspaniały, kuchnia i sypialnie też! A łazienka? Nawet w hotelach takich nie mają.
- Też się cieszę Kyrstin - sztucznie wykrzywiłam usta w uśmiechu. Była tak pochłonięta zachwycaniem się domku, że nie zauważyła moich rękawic bokserskich. – Pamiętaj, że przyjechaliśmy mu tu pod namiot, a nie...
- Tu jest jacuzzi! - o to mi właśnie chodziło. Mogliśmy równie dobrze pojechać do hotelu nad morze.
- Hej świrusko - przywitał się Justin i przytulił ją mocno.
- Dla ciebie też mam dobre informacje mój drogi - usta Kyri rozszerzyłyby się jeszcze bardziej, jakby mogły. Ona wręcz buzowała z radości. Objęła Justina za szyje i skierowała ich w stronę domku. Przeszli przez próg i zniknęli w głębi domku. Ruszyłam z nimi, ale chyba nie było mi dane wejść dzisiaj do budynku.
Wayte wyszedł i trzasnął drzwiami. Głowę miał zwieszoną, a dłonie zaciśnięte w pięści. Zszedł po schodkach. Klatka piersiowa unosiła mu się nazbyt szybko. Jego oczy nie odrywały się od moich zabandażowanych dłoni. Przyśpieszył kroku. Był cały spięty. Żyła na jego szyi widocznie odstawała od skóry. Musiał być wściekły. Przed oczami pojawiła mi się wizja Wayte’a bijącego się z Justinem, co byłoby równoznaczne z zakończeniem wyjazdu.
Delikatnie poniósł moje dłonie swoimi i przytaknął je do ust. Złożył delikatne pocałunki na każdej z nich. Spojrzał mi prosto w oczy i spytał:
- Bardzo boli?
- Już mniej – odpowiedziałam zszokowana. Gdzie gniew? Gdzie krzyki? Czyżby w końcu przezwyciężył swoją zazdrość? – Kotku, ja ci wszystko…
- Kotku? Sądziłem, że masz dość kotów na dzisiejszy dzień – odparł rozbawiony.
- Skąd wiesz?!
- Justin napisał mi SMS. Przyznam byłem wściekły, bo gdy nie zaspał, to nic by się nie stało. Ale ulżyło mi kiedy napisał, że zaopiekował się tobą i zrobił wszystko, żebyś nie cierpiała.
- Nie poznaje cię! – powiedziałam szczęśliwa i rzuciłam mu się na szyje. Pocałowałam go w bark i mocno przytuliłam.
- Jarett i Kyri też trochę przemówili mi do rozsądku – przyznał się, a w jego głosie było słychać zakłopotanie.
- Co ci powiedzieli?
- To już pozostanie tajemnicą – odpowiedział i uśmiechnął się szelmowsko.
- Ej! Mi nie powiesz? – szturchnęłam go lekko łokciem w pierś. Objął mnie mocniej i gorąco pocałował w usta. Jego wargi miały słodki posmak. Zamiast skupić się na pocałunku, próbowałam przypomnieć sobie owoc. Jabłko? Nie. Coś jak nektarynka… Oderwałam się od niego.
- Jestem trochę głodna… - zaczęłam, ale musiał przerwać.
- To nie nowość – zaśmiał się i dostał z buta w kostkę.
- Debil. Mam nadzieję, że zostały jeszcze brzoskwinie – złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę drzwi.
- Język w dobrej formie, co? – znowu zażartował.
- Oj, przestań już, bo więcej swojego nie poćwiczysz – ostrzegłam.
- Cisza – pokazał palcami, jak zasuwa usta, po czym kręci przy nich kluczykiem i go wyrzuca. Przewróciłam oczami. Jak dziecko…
            Szybko pokonaliśmy schody i znaleźliśmy się w środku. Stanęłam, jak wryta. Wnętrze zapierało dech w piersiach. Ale nie to spowodowało moje nagłe zatrzymanie się.
- Cześć. Jestem Velroy.